Zwycięstwo Pello Bilbao na dziesiątym etapie Tour de France było pierwszym hiszpańskim triumfem we francuskim wielkim tourze od pięciu lat. Zaledwie dwa dni później ręce w geście triumfu na linii mety podniósł inny kolarz z tego kraju – Ion Izagirre. W alpejskiej miejscowości Morzine triumfował w sobotę Carlos Rodríguez. Media piszą o hiszpańskim odrodzeniu we Francji.
Powiedzieć, że tegoroczna edycja Wielkiej Pętli ma baskijski charakter to oczywistość. Naznaczył to Grand Départ w Kraju Basków, o którym więcej napisałam TUTAJ. Jednak, gdy peleton startował 1 lipca z Bilbao nikt nie mógł wiedzieć, że po czternastu dniach rywalizacji Hiszpania będzie miała trzy zwycięstwa etapowe (dwa autorstwa Basków oraz kolarza z Andaluzji) oraz dwóch kolarzy w pierwszej dziesiątce klasyfikacji generalnej (3. Carlos Rodriguez i 8. Pello Bilbao). Po posusze trwającej pięć lat media obwieszczają odrodzenie i potrzebę wykorzystania momentu, który nawiąże do spuścizny takich kolarzy jak Luis Ocaña, Miguel Indurain, Pedro Delgado czy Alberto Contador. Hiszpanie zawsze byli predysponowani do trzytygodniowych wyścigów rozstrzygających się w górach i napisali obszerny rozdział historii Tour de France. Dziś pragną to kontynuować.
For Gino
Worek zwycięstw otworzył Pello Bilbao, który okazał się najlepszy na finiszu z ucieczki dnia w Issoire na dziesiątym etapie. 33-letni kolarz ze słynnej z powodu Pabla Picassa Gerniki miał wyjątkową motywację – chciał wygrać dla kolegi z drużyny Gino Mädera, który kilka tygodni temu zmarł w wyniku obrażeń odniesionych w kraksie na piątym etapie wyścigu Tour de Suisse. Na mecie eksponował napis na kasku #rideforGino, bo takie właśnie hasło przyświeca w tegorocznej Wielkiej Pętli drużynie Bahrain-Victorious. Mäder był przymierzany do składu na Tour i gdyby nie tragiczna w skutkach kraksa w Szwajcarii, ścigałby się teraz po francuskich szosach.
Dzień po zwycięstwie Bilbao sportowy hiszpański dziennik „Marca” umieścił go na okładce i nadał tytuł „Hemos vuelto”, czyli wróciliśmy. To oczywiście nawiązanie do pięcioletniego oczekiwania na etapowe zwycięstwo Hiszpana w Wielkiej Pętli. Ostatnio dokonał tego – także jadący w tym wyścigu – Omar Fraile. Było to dokładnie 21 lipca 2018 roku w Mende. Pello Bilbao miał nadzieję na zwycięstwo w domu, czyli podczas pierwszych trzech etapów rozgrywanych w Kraju Basków, ale musiał poczekać na swój moment. W dniu odpoczynku poprzedzającym dziesiąty etap sprawdził pierwsze 40 kilometrów etapu, aby wiedzieć, czego spodziewać się w trakcie zawiązywania ucieczki dnia. Ostatecznie odjechał w bardzo mocnym towarzystwie i na finiszu okazał się najlepszy.
#LaPortada Hemos vuelto 🗞 pic.twitter.com/4PDE2QDNSA
— MARCA (@marca) July 11, 2023
Bez porządku, kontroli i hamulców
Dwa dni później na okładkę w tym samym dzienniku zasłużył Ion Izagirre – inny Bask, który po raz pierwszy poznał smak zwycięstwa w Tour de France w 2016 roku. Tym razem „Marca” nadała tytuł „Desatados”, a desatado to po hiszpańsku ktoś, kto zachowuje się bez żadnego ładu, kontroli czy hamulców. Tacy właśnie są Hiszpanie wygrywający z ucieczek etapy w tegorocznym wyścigu Tour de France. Rzeczywiście pozytywnie zaskakują przemyślaną taktyką oraz mocą w nogach. Warto bowiem zwrócić uwagę na to, że zarówno Bilbao, jak i Izagirre odnieśli zwycięstwa na tzw. etapach na wymęczenie, z bardzo szybkim rytmem rozgrywania, w ucieczkach pełnych wartościowych kolarzy i przy peletonie kontrolowanym przez drużyny największych kandydatów do zwycięstwa.
Młody inżynier kontynuuje fantastyczny Tour dla Hiszpanii
Sobotni etap kończył się w Morzine, po zjeździe z podjazdu kategorii specjalnej Col de Joux Plane. To miejsce bardzo dobrze kojarzy się Hiszpanom. W 2016 roku wygrał tam wspomniany wyżej Ion Izagirre, w latach osiemdziesiątych triumfowali Ángel Arroyo i Eduardo Chozas, który pełni teraz funkcję komentatora i eksperta w hiszpańskim Eurosporcie, a na wynikach z 2006 roku pierwsze miejsce widnieje przy nazwisku Carlosa Sastre po tym, jak zdyskwalifikowano Floyda Landisa.
Dzisiaj ten dorobek powiększył Carlos Rodríguez, który został pierwszym kolarzem urodzonym w XXI wieku, który wygrał etap w Tour de France. Uwaga hiszpańskich mediów i ekspertów koncentrowała się na 22-latku z Almuñecar od początku wyścigu, ponieważ jest wielką nadzieją na wygranie w przyszłości wielkiego touru i kontynuowanie wspaniałej spuścizny kolarzy z tego kraju.

„León z Almuñecar”, jak ochrzcił go Javier Áres, komentator hiszpańskiego Eurosportu, znany jest nie tylko z wielkiego talentu do kolarstwa, ale także z dojrzałości i chęci rozwijania się także w innych dziecinach. Z zapałem studiuje, jest zrównoważony, poukładany i spokojny. Marek Sawicki, masażysta w drużynie Soudal-Quick Step powiedział mi na ubiegłorocznym wyścigu Il Lombardia, że pierwszym Hiszpanem, który wygra wielki tour nie będzie Enric Mas, a właśnie Rodríguez. Marek współpracował z nim od 2020 do 2022 roku, kiedy pracował w drużynie Ineos Grenadiers. Na czternastym etapie Tour de France wszyscy zobaczyliśmy, że Marek może mieć rację. Młody Hiszpan jak szczwany lis przetrwał wspinaczkę na Col de Jeux Plane, a potem wykorzystał chwilę przestoju na ostatnim zakręcie przed zjazdem, zaatakował dwie wielkie gwiazdy wyścigu Jonasa Vingegaarda i Tadeja Pogačara i wykorzystując swoje korzenie pochodzące z BMX-ów wygrał ten etap de facto na zjeździe. Descenso al paraiso. Zjazd do raju.
Po tym, jak kariery zakończyli Purito Rodriguez, Alberto Contador czy Alejandro Valverde, w Hiszpanii zaczęła toczyć się dyskusja o przyszłości i następcach. Martwił fakt, że w peletonie istnieje tylko jedna drużyna rangi World Tour (Movistar), że nie widać następców, że ci młodzi jacyś inni i już nie tacy błyskotliwi. Być może za wcześnie obwieszczać, że tegoroczny Tour de France jest przełomem, ale z pewnością poprawia humory Hiszpanom i świadczy o tym, że poziom kolarstwa w tym kraju może być nadal wysoki. Dzieje się to w najtrudniejszym i najbardziej prestiżowym wyścigu na świecie, więc trudniej znaleźć jest argumenty przeczące tej tezie.
O tym, że Hiszpania żyje tegoroczną Wielką Pętlą świadczy również fakt, że Carlosa Rodrígueza znajdującego się na mecie w Morzine otoczyli dziennikarze z mikrofonami niemal wszystkich najważniejszych hiszpańskich mediów jak RTVE, RNE czy Cadena SER. Są to ogólnotematyczne stacje, które na co dzień nie relacjonują szeroko kolarskich wyścigów. Na przykład Jordi Barcia, korespondent RNE w Rzymie, powiedział mi, że nie został wysłany na metę Giro d’Italia w Rzymie, bo żaden z Hiszpanów nie odgrywał ważnej roli w tym wyścigu.
Fascynujące będzie obserwowanie tego, co wydarzy się na kolejnych etapach w kontekście hiszpańskiego momentu we Francji. Co Carlos Rodríguez zrobi z trzecim miejscem w klasyfikacji generalnej? Czy Ion Izagirre sięgnie po jeszcze jeden etap zgodnie z tym, co deklarował przed czternastym odcinkiem? A może jakiś kolarz z Movistaru przypieczętuje dobrą passę wygrywając etap w barwach hiszpańskiej drużyny? Czy pokaże się jeszcze inny Bask Mikel Landa?
Zobaczymy.