Tegoroczna edycja wyścigu Tour de France wystartowała z Kraju Basków – charakterystycznym z wielu powodów regionie północnej Hiszpanii, który uznawany jest za mekkę piłki nożnej i kolarstwa. To dobry powód do tego, aby na stronie Periodista Marta znalazło się kilka refleksji na temat pierwszych trzech dni Wielkiej Pętli.
Trwa największy i najbardziej prestiżowy wyścig na świecie, o którym najprawdopodobniej słyszeli nawet ci, którzy o kolarstwie nie mają zielonego pojęcia. Metafora żółtej koszulki z powodzeniem funkcjonuje przecież w codziennym języku, przydając się w momentach, w których chcemy docenić kogoś, kto jest w czymś najlepszy, kto osiągnął sukces, kto czemuś lub komuś przewodzi.
Grand Départ, jak zwykło się określać początek Tour de France, często organizuje się poza granicami Francji. Służy to przede wszystkim celom biznesowym oraz marketingowym. Organizatorzy zyskują na tym finansowo, a prestiż wyścigu rozprzestrzenia się w innych europejskich państwach. Ale gdy organizuje się go w takim miejscu jak Kraj Basków, Wielki Start robi się niejako sam. Tam nikt nie musi kreować gorącej atmosfery zainteresowania kolarstwem, bo Baskowie mają to w krwiobiegu.
Miastem, które przyjęło kolarzy było Bilbao. Oficjalna prezentacja drużyn w czwartkowy wieczór odbyła się u stóp Muzeum Guggenheima, największej atrakcji turystycznej miasta. Wszyscy kolarze udawali się na scenę w szpalerze rozentuzjazmowanego tłumu, przyodziani w txapelę, czyli tradycyjny baskijski beret z logo Tour de France i numerem startowym każdego zawodnika. Warto zwrócić uwagę, że prezentacja była prowadzona w czterech językach – angielskim, francuskim, hiszpańskim oraz baskijskim, którym Baskowie posługują się na co dzień, dbając tym samym o ten ważny element swojej tożsamości.
Baskijscy kibice znani są z dużej wiedzy o kolarstwie i szanowania każdego zawodnika, ale nie da się ukryć, że największe owacje zbierali Baskowie, a startuje ich w tegorocznej Wielkiej Pętli siedmiu. Są to: Jonathan Castroviejo, Omar Fraile, Gorka Izagirre, Alex Aranburu, Ion Izagirre, Pello Bilbao oraz Mikel Landa. Tylko oni potrafili przemówić do publiczności w euskerze, która nie jest podobna ani do hiszpańskiego, ani także do żadnego innego języka romańskiego i przyprawia o zawrót głowy nawet językoznawców, którzy wciąż nie pogodzili się co do jego pochodzenia.
Mini show zrobił na scenie Tadej Pogačar, dwukrotny zwycięzca Tour de France, który podczas krótkiego wywiadu starał się nie ograniczać do wyświechtanych deklaracji dania z siebie wszystkiego, a nauczywszy się ich wcześniej, zagadnął zgromadzonych pod sceną kilkoma podstawowymi zwrotami jak: “Aupa Athletic”, “Gora Euskadi” oraz “Eskerrik Asko”. Wzniecił tym piski, brawa oraz krzyki i jeszcze bardziej wkupił się w serca Basków, którzy później odpłacili mu się gorącym dopingiem na słynnych podjazdach Jaizkibel czy Pike Bidea. Słoweniec bawi się na tym Tourze świetnie od samego początku. Nie miał problemu z poczuciem unikatowej baskijskiej atmosfery, jest dobrym duchem peletonu, bo rozmawia, żartuje, chętnie pozuje do zdjęć, a ponadto jego aktualna dyspozycja fizyczna pozwoliła mu przejechać wymagające baskijskie górki z jedenastoma sekundami przewagi nad swoim największym rywalem i jednocześnie obrońcą tytułu sprzed roku – Duńczykiem Jonasem Vingegaardem.
Do zorganizowania Wielkiego Startu w Kraju Basków przyczyniły się nie tylko piękne krajobrazy tego regionu, wycieńczające swoją agresywną stromizną podjazdy umiejscowione na tle sielskiej zieleni czy pojawiający się od czasu do czasu zapierający dech w piersiach widok na ocean. Wyścig Tour de France chciał oddać hołd kolebce tego sportu – jej historii, pasji oraz bohaterom. O tym, jak wiele kolarstwo znaczy dla tego skrawka ziemi świadczy historia drużyny Euskadi, która została powołana w 1994 roku na fali sukcesu Grand Départ dwa lata wcześniej. W pierwszym okresie istnienia była finansowana przez Basków, zwykłych ludzi, w systemie, który dziś nazywamy z angielska crowdfundingiem. Dopiero później sponsorami stali się lokalna telefonia komórkowa i baskijski rząd, co pozwoliło otrzymać jej dziką kartę na Tour de France.
Charakterystyczne pomarańczowe koszulki drużyny Euskadi, zielono-czerwono-białe flagi Kraju Basków i ekstatyczne wręcz dopingowanie kolarzy z pewnością na długo zapiszą się w głowach zawodników. Wszystko to odbywało się na legendarnych baskijskich kolarskich miejscówkach jak chociażby wspomniany wyżej podjazd Jaizkibel znany z prestiżowego wyścigu jednodniowego Clásica San Sebastian oraz wiele innych. Pierwszy etap odwiedził trzydzieści pięć miast oraz wiosek i w każdej z nich znajduje się klub kolarski. To spuścizna pozostawiona przez między innymi pięciokrotnego zwycięzcę Tour de France Miguela Induraina czy etapowego triumfatora z 2001 roku Roberto Laiseki.
Wydaje się więc, że sukces rozpoczęcia Touru w Kraju Basków rekompensuje 12 milionów euro, które władze regionu musiały za tę przyjemność zapłacić. Dwa pierwsze etapy o klasycznym charakterze i trzeci dla sprinterów zapewniły spektakl, który rozbudził apetyty kibiców na dalszą część wyścigu. Szkoda tylko, że zawsze znajdzie się ktoś, kto koniecznie musi coś zepsuć. Baskijskie służby prowadzą śledztwo w sprawie dwóch prób zbojkotowania przejazdu Tour de France przez Kraj Basków przez rozrzucenie pinezek na drodze. W mediach społecznościowych po trzecim etapie poinformował o tym między innymi Lilian Calmejane, kolarz belgijskiej drużyny Intermarché-Circus-Wanty. W jednym z artykułów w hiszpańskich mediach podsumowujących Grand Départ przeczytałam trafny komentarz do tej sprawy: idiotas sigue. SÍ.
Jeśli ktoś chce poszerzyć swoją wiedzę o Kraju Basków polecam przeczytać książkę Katarzyny Mirgos pt. „Gure. Historie z Kraju Basków” (Wydawnictwo Czarne).