Weekend w Rzymie w styczniu + spektakl w Teatro dell’Opera

W styczniu tego roku po raz trzeci w życiu pojechałam do Rzymu. Tym razem najważniejszym punktem wyjazdu była wizyta w Teatro dell'Opera na spektaklu L'elisir d'amore, czyli "Napój miłosny". Zapraszam do przeczytania artykułu, w którym dzielę się swoimi wrażeniami oraz podrzucam kilka (mam nadzieję) przydatnych wskazówek, jeśli idzie o weekendowy wypad do stolicy Italii.

W styczniu tego roku po raz trzeci w życiu pojechałam do Rzymu. Tym razem najważniejszym punktem wyjazdu była wizyta w Teatro dell’Opera na spektaklu L’elisir d’amore, czyli „Napój miłosny”. Zapraszam do przeczytania artykułu, w którym dzielę się swoimi wrażeniami oraz podrzucam kilka (mam nadzieję) przydatnych wskazówek, jeśli idzie o weekendowy wypad do stolicy Italii.

Pierwszy raz w życiu pojechałam do Rzymu w lutym 2020 roku, tuż przed wybuchem pandemii Covid-19. Wówczas w jednym z rzymskich szpitali leżeli już pierwsi zakażeni pacjenci, a na lotnisku przechodziłam przez bramkę mierzącą temperaturę. W mieście panowała cisza przed burzą, a włoska telewizja bez przerwy donosiła o tajemniczych zachorowaniach w Chinach, które powodują ciężkie zapalenie płuc. Ten mój pierwszy kontakt z Rzymem polegał przede wszystkim na zwiedzaniu wszystkich najważniejszych i – co tu dużo mówić – najbardziej oklepanych atrakcji. Byłam w Koloseum, Panteonie, na większości najbardziej znanych placów (Piazza Navona, Piazza del Popolo itd.), przy Fontannie di Trevi, na Placu św. Piotra, w Bazylice św. Piotra, a także odwiedziłam grób Jana Pawła II i jeszcze kilka innych miejsc, które zostały opisane we wszystkich przewodnikach.

Drugi raz pojechałam do Rzymu w marcu 2022 roku, kilka tygodni po agresji Rosji na Ukrainę. Tym razem, włoskie stacje informacyjne trąbiły o wojnie toczącej się za polską granicą, a pani w kiosku, która sprzedawała mi gazetę codzienną z zabitymi w bombardowaniu dziećmi na okładce, przejmująco pokręciła głową. Jak nie urok to… chciałoby się zakląć pod nosem. Tak się jakoś składało, że moje wyjazdy do Rzymu odbywały się w cieniu mrocznych światowych wydarzeń. Nie ukrywam, że zarówno rozpoczynająca się pandemia, jak i dopiero co rozpoczęta wojna, miały wpływ na mój nastrój podczas obu pobytów. Za drugim razem odwiedziłam miejsca, do których nie zdążyłam dotrzeć za pierwszym i bardziej postawiłam na spacerowanie oraz chłonięcie atmosfery miasta.

Tym razem, czyli w styczniu br., głównym celem wyjazdu była wizyta w operze Teatro dell’Opera na spektaklu L’elisir d’Amore z polską śpiewaczką Aleksandrą Kurzak w roli Adiny. Moja wiedza o Włoszech i feeling tego kraju poprawia się z wyjazdu na wyjazd, więc poza tym chciałam znaleźć się bliżej Włochów i włoskiego życia, z większą uważnością poruszać się po mieście, fotografować, smakować i po prostu cieszyć się chwilą. Na świecie nic nowego nie gruchnęło, ale dla odmiany, tym razem pojawiłam się w Rzymie po bardzo przykrych rodzinnych wydarzeniach. Może właśnie tak ma być, że Roma ma leczyć rany. Sama nie wiem, ale jedno jest pewne – medykamentem jest naprawdę przyzwoitym.

Logistyka i nocleg

Do Rzymu leciałam samolotem tanich linii lotniczych Ryanair (zresztą jak podczas każdej z moich dotychczasowych podróży). Koszt biletu w jedną stronę to ok. 200 zł. Lot z Warszawy-Modlina do Rzymu Ciampino trwa około dwóch godzin. Aby dostać się z lotniska do centrum miasta, korzystam z autobusu nr 520, który odjeżdża naprzeciwko terminala przylotów. Lotnisko w Ciampino jest małe, więc bez problemu można znaleźć przystanek. Bilet kosztuje 1,5 euro od osoby i można go kupić w kasie w hali przylotów. Ja udaję się na przystanek Tuscolana/Cinecittà, gdzie zaraz obok znajduje się stacja metra linii A o tej samej nazwie, czyli Cinecittà. Stamtąd można dojechać m.in. do dworca Termini, ale także wysiąść na Barberini (obok Fontanny di Trevi) czy Spagna (tuż obok słynnych Schodów Hiszpańskich). Mnie interesowała stacja metra Cipro, bo miałam nocleg na Via Mocenigo, ulicy oddalonej od niej zaledwie kilkaset metrów. Cała podróż zajmuje ok. 50 minut.

Widok z okna samolotu podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku Rzym Ciampino

Skoro jesteśmy już przy noclegu. Gdy jestem w Rzymie, to zawsze korzystam z wynajmu pokoju u p. Basi – Polki, która od prawie 20 lat mieszka w Rzymie. Jest to nocleg w przystępnej cenie i bardzo dobrze zlokalizowany (blisko metra i 15 min. spacerkiem od Placu św. Piotra). Pokoje są dość skromnie wyposażone, ale – co najważniejsze – czyste. Jest to nocleg typu bed & breakfast (B&B), czyli odpowiedni, aby wypocząć po intensywnym zwiedzaniu i zjeść typowo włoskie, słodkie śniadanie, ponieważ p. Basia serwuje rano kawę oraz słodkie bułeczki, ciasteczka i rogaliki. Jeśli ktoś bardzo potrzebuje polskiego śniadania, to do dyspozycji gości jest aneks kuchenny, w którym można przygotować właściwie wszystko. P. Basia jest bardzo sympatyczną osobą, udzieli wszelkich rad dotyczących pobytu w Rzymie, no i dla osób nieznających języka włoskiego dodatkowym atutem z pewnością jest to, że można z nią porozmawiać po polsku. Link do tego noclegu znajduje się tutaj: https://www.nocowanie.pl/wlochy/noclegi/rzym/apartamenty/176180/

Ja po Rzymie poruszam się pieszo lub metrem. Od czasu do czasu wskakuję w autobus, ale preferuję właśnie te dwa środki transportu. Jeśli ktoś jest w stanie pokonywać od kilku do kilkunastu kilometrów dziennie na nogach, to metro w zupełności wystarczy. Moim zdaniem żal jeździć po Rzymie autobusem – lepiej podjechać w dany rejon metrem i spacerować, nasycając się dźwiękami i klimatem Wiecznego Miasta. W Rzymie są trzy linie metra wystarczające, żeby dostać się tam, gdzie trzeba. Poza tym dla mnie osobiście jest to najszybszy i najwygodniejszy rodzaj transportu publicznego w Rzymie.

Gastronomia

Podczas tego pobytu żywiłam się w dwóch restauracjach, a także zjadłam pyszne lody w pobliżu Panteonu. Oto szczegóły dotyczące tych miejsc.

Restauracja „La Fiorentina” (Via Andrea Doria 20-22, naprzeciwko Mercato Trionfale). To restauracja położona 3 min. od noclegu u p. Basi. Jadam w niej za każdym razem, kiedy jestem w Rzymie. Obecność „zwykłych” Włochów, którzy po pracy wpadają tam na obiad, na randkę lub organizują w niej imprezę okolicznościową, świadczy moim zdaniem o tym, że jest warta uwagi. Panuje w niej przyjemny klimat (zwłaszcza wieczorami) i można w niej zjeść m.in. pyszny makaron, pizzę, coś z mięsem, z warzywami, ale także napić się dobrego wina i zamówić do niego przekąski. W marcu byłam świadkiem, jak Włoszki zorganizowały sobie imprezę z powodu tego, że jedna z nich była w ciąży i muszę przyznać, że bawiły się tam świetnie.

Bar „Pastasciutta” (Piazzale Flaminio 10, nieopodal Piazza del Popolo i Ogrodów Borghese). To po prostu bar, w którym za 10 euro można kupić sporą porcję bardzo dobrego makaronu – m.in. carbonarę, amatricianę, z truflami czy ragu. Trzeba jednak liczyć się z tym, że nie usiądzie się w środku, bo jest to bardzo popularne miejsce – także wśród Włochów, którzy chętnie wstępują tam po pracy czy po szkole. Na szczęście można kupić posiłek na wynos i spożyć go po prostu na pobliskiej ławce. Naprawdę warto, bo tańszego jedzenia w okolicy raczej się nie znajdzie. Z drugiej strony należy mieć świadomość, że to nie jest luksusowa restauracja, tylko po prostu bar, w którym wystrój jest skromny, a ponadto panuje gwarna atmosfera.

Makaron w barze „Pastaciutta”

Lodziarnia Vitti dal 1898. Jeśli będziecie spacerowali w okolicach Panteonu i traficie na Piazza di San Lorenzo in Lucina, to koniecznie musicie zawitać do lodziarni Vitti dal 1898. Tak, to miejsce z tak długą historią, jak wskazuje nazwa. Lody są tam przepyszne. Mała porcja, czyli takie nasze dwie gałki (które oczywiście we Włoszech nie są gałkami) kosztuje 3,50 euro. Można je spożyć np. obok komisariatu Carabinieri, który wystąpił w świetnym serialu kryminalnym Suburra, którego akcja rozgrywa się w Rzymie.

L’elisir d’amore w Teatro dell’Opera

W piątkowy wieczór 13 stycznia wybrałam się do Teatro dell’Opera na spektakl L’elisir d’amore z polską śpiewaczką światowej sławy Aleksandrą Kurzak w roli Adiny. Z wielu różnych powodów było to niezwykłe doświadczenie. Teatro dell’Opera w Rzymie mieści się przy Piazza Beniamino Gigli (niedaleko stacji metra Repubblica) i został otwarty w 1880 roku jako Teatro Costanzi. Jego pełne przepychu wnętrze robi niesamowite wrażenie, gdy tylko wejdzie się na widownię. Na suficie znajduje się monstrualny i przepiękny żyrandol, wszędzie dookoła są freski, figury i przepiękne lampy. Człowiek czuje się wobec tego miejsca mały i nic nieznaczący, przytłoczony jego pięknem i jednocześnie podniecony, że to właśnie w takim wnętrzu dane jest mu doświadczać sztuki na najwyższym poziomie. Siedząc na balkonie dostrzegłam również napis znajdujący się nad sceną, który – jak wyczytałam później w Internecie – zamieszczono na pamiątkę przebudowy teatru w 1926 roku. Projekt powierzono wówczas zaufanemu architektowi Benita Mussoliniego – Marcello Piacentiniemu. W 1900 roku w Teatro dell’Opera odbyła się prapremiera słynnej opery Tosca Giacoma Pucciniego, a ponadto na jej deskach występowały takie sławy jak Maria Callas, Placido Domingo czy Luciano Pavarotti. Ducha tych wielkich wydarzeń zdecydowanie czuć w tym wnętrzu.

Ja w hallu Teatro dell’Opera w Rzymie

L’elisir d’amore, czyli „Napój miłosny” to opera komiczna włoskiego kompozytora Gaetano Donizettiego z librettem Felice Romani. Po raz pierwszy została wystawiona w 1832 roku w Mediolanie. Polska premiera odbyła się w 1838 roku we Lwowie, a rok później w Warszawie. Nie znam się na operze na tyle, aby recenzować ten spektakl w szczegółach. Mogę jedynie podzielić się moimi odczuciami i radością z faktu, że w Teatro dell’Opera obejrzałam niezwykle uzdolnioną Aleksandrę Kurzak oraz jej wspaniałych scenicznych towarzyszy. Polka była świetna – przejmująco śpiewała swoje role i wspaniale poruszała się po scenie, demonstrując dobre umiejętności aktorskie. Bardzo podobał mi się jej towarzysz – amerykański tenor John Osborne, który wycisnął ze mnie łzy śpiewając jedną z ostatnich arii – Una furtiva lagrima, gdzie Nemorino śpiewa o tym, że napój miłosny zaczął działać i że jest przekonany, iż Adina go kocha. Gdy skończył, to ktoś na widowni obok mnie, spontanicznie krzyknął „Brawo!”. Zresztą już na sam koniec publiczność podziękowała artystom kilkuminutową, gromką owacją na stojąco, która robiła się jeszcze głośniejsza, gdy na scenie pojawili się operowi Adina i Nemorino.

Obecność w przepięknym budynku Teatro dell’Opera, świadomość tego, że słucham opery w Rzymie – mieście absolutnie wyjątkowym i wspaniałe wykonanie wszystkich artystów, włącznie z orkiestrą, sprawiło, że wzruszenie i radość ogarniały mnie tego wieczoru naprzemiennie. Słuchaczką opery czy muzyki poważnej jestem zaledwie okazjonalną, ale oglądanie opery w stolicy Włoch nie jest dane na co dzień, dlatego warto korzystać z każdej tego typu okazji. Polecam takie przeżycie każdemu – nawet temu, kto uważa, że to nie jest rozrywka dla niego.

Ja przed budynkiem Teatro dell’Opera

Trzy piękne spacery

Dzień 1.

W piątek mniej więcej do godziny 17-18, czyli do spektaklu, miałam czas na spacerowanie. Moim celem było odwiedzić Ogrody Borghese, w których nigdy wcześniej nie byłam oraz po prostu posnuć się ulicami Rzymu. Zdecydowałam się na spacer, bez poruszania się komunikacją publiczną. Przed południem wyruszyłam z miejsca noclegu w stronę Tybru i skierowałam się w stronę Piazza del Popolo, do którego niemal przyklejone są Ogrody Borghese – teren rekreacyjny na terenie Wiecznego Miasta, na który można wejść za darmo. Rozpościera się stamtąd przepiękny widok na Piazza del Popolo oraz na miasto. Charakterystyczne jest to, że w alejkach ogrodów znajdują się popiersia rozmaitych postaci związanych z historią Włoch. Mnie bardzo spodobał się Marco Polo, którego możecie zobaczyć niżej. Znajduje się tam również Willa Borghese z wieloma dziełami sztuki, którą można zwiedzać, ale po uprzednim zakupie biletów i dokonaniu rezerwacji. Mnie tym razem nie starczyło na to czasu, więc z pewnością tam wrócę – nie tylko po to, żeby zwiedzić willę, ale także po to, aby poczytać sobie książkę na jednej z wielu ławeczek w tym miejscu. Zdecydowanie można tam odpocząć od rzymskiego zgiełku.

Piazza del Popolo w Rzymie

Popiersie Marco Polo w Ogrodach Borghese w Rzymie

Dzień 2.

Gdy opadły emocje związane z operą i nieco odbudowałam siły, wyruszyłam w stronę Watykanu. W sobotę 14 stycznia była w Rzymie piękna pogoda – świeciło słońce, a termometry wskazywały ok. 17 stopni Celsjusza. Rozpoczęłam od Stolicy Apostolskiej, bo przy Via della Conciliazione byłam umówiona na wywiad z Jordim Barcią – korespondentem hiszpańskiego radia publicznego w Rzymie, który możecie przeczytać TUTAJ. Po wywiadzie poszłam dalej, a moim celem była Bazylika Santa Maria Maggiore, położona wzgórzu Eskwilin. Spacerowanie po Rzymie wciągnęło mnie tak bardzo, że dotarłam tam dopiero po godz. 16:00 i nie zdecydowałam się już na wejście do środka. Stwierdziłam, że szkoda kupować bilet z 8 euro, skoro niezbyt mam siłę na – plus minus licząc – około dwugodzinne zwiedzanie. Obejrzałam jej fasadę, zrobiłam kilka zdjęć i poszłam dalej – w kierunku stacji metra, aby wrócić do pokoju i odpocząć przed wieczornym, ponownym wyjściem.

Fasada Bazyliki Santa Maria Maggiore

W Rzymie w połowie stycznia słońce zachodzi ok. 17.00. Jeszcze tego samego dnia chciałam wyjść na wieczorny spacer, a zależało mi przede wszystkim na tym, aby zobaczyć po zmroku Fontannę di Trevi. To jest niesamowite, że przy tym słynnym rzymskim zabytku zawsze są tłumy ludzi, właściwie bez względu na porę roku i porę dnia. Gdy wysiądzie się na stacji metra Barberini/Fontanna di Trevi, to w kierunku fontanny idzie się bardzo klimatycznymi uliczkami, pełnymi sklepów i restauracji.

Fontanna di Trevi i turyści ją podziwiający w sobotni styczniowy wieczór w Rzymie

Dzień 3.

Niedziela 15 stycznia to był tym razem ostatni dzień mojego eksplorowania Rzymu i jednocześnie kolejny spontaniczny spacer, który ponownie miał tylko jeden obowiązkowy punkt do zaliczenia – obecność na Placu św. Piotra podczas modlitwy Anioł Pański. Mogę jeszcze odnotować, że po tradycyjnym niedzielnym spotkaniu katolików zaszłam na cappuccino do mojej ulubionej kawiarni w Watykanie, czyli Cafe San Pietro. Polecam to miejsce – można tam napić się dobrej kawy i zjeść zarówno coś słodkiego, jak i na słono.

Wierni słuchają rozważania papieża Franciszka podczas modlitwy Anioł Pański 15 stycznia 2023 roku

Z Watykanu Via della Conciliazione ruszyłam w kierunku Castel Sant’Angelo, a później dalej, wzdłuż Tybru, aż pod Corte di cassiazione, czyli monumentalny, bardzo przykuwający uwagę budynek sądu najwyższego. Zaraz za nim przekroczyłam Tyber mostem Ponte Cavour i szłam w kierunku Panteonu. Bardzo lubię ten rejon Rzymu – to takie historyczne centrum, gdzie panuje świetny klimat. Mogę krążyć po tych uliczkach w nieskończoność. W pobliżu jest również słynna Via del Corso – ulica pełna sklepów i butików, gdzie zadowolą się amatorzy rzymskich zakupów. Charakteryzuje się wąskością oraz barokowymi kamienicami.

Corte di cassazione, czyli sąd najwyższy w Rzymie

Podsumowanie

Ten artykuł jest taki, jaki był mój tegoroczny, styczniowy wyjazd do Rzymu – trochę chaotyczny, spontaniczny i koncentrujący się wokół wizyty w Teatro dell’Opera. Myślę, że każdy znajdzie swój sposób zwiedzania stolicy Włoch i każdy będzie dobry. Trzeba tylko tam pojechać i dać się miastu prowadzić.

Zdjęcia: Marta Wiśniewska

Udostępnij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *