Prof. Bernadetta Darska: Małgorzata Szejnert była zawsze wierna swoim wartościom  [wywiad]

„Małgorzata Szejnert. Szczegół” to najnowsza książka dr hab. Bernadetty Darskiej, prof. Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, literaturoznawczyni i znawczyni reportażu. Naukowczyni rzuca nowe światło na twórczość Szejnert i chcąc nie chcąc przypomina, na czym polega wartościowe i rzetelne dziennikarstwo oraz relacja mistrz-uczeń. Zapraszam do przeczytania rozmowy! 

„Małgorzata Szejnert. Szczegół” to najnowsza książka dr hab. Bernadetty Darskiej, prof. Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, literaturoznawczyni i znawczyni reportażu. Naukowczyni rzuca nowe światło na twórczość Szejnert i chcąc nie chcąc przypomina, na czym polega wartościowe i rzetelne dziennikarstwo oraz relacja mistrz-uczeń. Zapraszam do przeczytania rozmowy! 

Proszę wybaczyć, że zaczynam od tak banalnego pytania, ale musimy zacząć od początku: kiedy i dlaczego wpadła pani na pomysł napisania książki o Małgorzacie Szejnert? 

Na początek pytanie o początek (śmiech). Ale to jest bardzo dobre pytanie, bo są takie książki, z którymi chodzi się wiele lat. Po raz pierwszy pomyślałam, żeby napisać książkę o twórczości Małgorzaty Szejnert około 10 lat temu, jednak koncepcja była zupełnie inna. Miałam zebrane materiały, ale od tamtej pory nie przestawałam ich gromadzić, bo towarzyszyłam twórczości Małgorzaty Szejnert i ją odkrywałam. Można więc powiedzieć, że pisanie tej książki było dla mnie nie tylko znajdowaniem rozproszonych, publikowanych w prasie tekstów autorki, ale też świadomym odkrywaniem sensów w jej biografii twórczej, które tak wiele mówią nam – jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi – o najważniejszych wydarzeniach XX wieku. Dzisiaj myślę sobie, że to dobrze, iż wówczas ta książka nie powstała, bo nie byłaby opowieścią możliwie najpełniejszą. Wtedy nie mogłabym uwzględnić utworów napisanych później. W obecnej wersji publikacja obejmuje całość twórczości autorki. Ja oczywiście bardzo bym chciała, żeby Małgorzata Szejnert napisała jeszcze jakąś książkę, ale ona deklaruje, że już tego nie zrobi. Pomimo to wciąż pojawia się w przestrzeni publicznej, uczestniczy w różnego rodzaju dyskusjach, gremiach. Możemy o niej powiedzieć, że jest autorytetem, co dzisiaj jest bardzo rzadkie. Jest osobą, która bardzo mocno wpłynęła na kształt reportażu w Polsce, ale także autorką wierną swoim wartościom, temu, co i kogo opisuje.  

Poszczególne rozdziały książki mówią nam o etapach zawodowej kariery Małgorzaty Szejnert. Mogłaby pani je pokrótce opisać?  

Całą biografię twórczą Małgorzaty Szejnert podzieliłabym na cztery etapy. Pierwszy to ten okres początkowy, w którym w prasie publikuje głośne reportaże, o których dyskutowano w całej Polsce i które miały wpływ na dokonanie się pewnych zmian. To także czas pisania do białostockich „Kontrastów” czy czas, kiedy na łamach „Polityki” ukazuje się tekst autorki o życiu arystokracji w PRL. Później następuje doświadczenie bycia szefową działu reportażu w „Literaturze”. Mamy więc opowieść o funkcjonowaniu mediów głównie w latach 60. i 70. W tamtym czasie powstają również debiutancki zbiór reportaży zatytułowany „Borowiki przy ternpajku”, gdzie znajdują się reportaże z pobytu Szejnert w Stanach Zjednoczonych i dwie inne książki, które są zbiorami reportaży publikowanych w prasie – „Ulica z latarnią” oraz „I niespokojnie, tu i tam”. 

Drugi etap to czas po ogłoszeniu stanu wojennego, kiedy to Szejnert szuka zupełnie innej formy. Wspominała zresztą, że to doświadczenie odsłoniło bezradność i konieczność szukania nowego wyrazu dla opisywania rzeczywistości. Wtedy powstają książki, które są zaskoczeniem, bo formalnie rzeczywiście odbiegają od wcześniejszych tekstów, a zarazem są celną reakcją na ówczesne wydarzenia. Z jednej strony mamy książkę o strajkach w Szczecinie napisaną wspólnie z Tomaszem Zalewskim, a z drugiej strony ukazuje się wywiad rzeka z prof. Bohdanem Korzeniewskim. Z kolei książka “Śród żywych duchów” jest rewolucją, jeśli chodzi o formę, bo autorka pozwala bardzo blisko podejść czytelnikowi do swojej pracy i odsłania mozolny proces śledztwa dziennikarskiego w sytuacji ekstremalnie trudnej, jeśli chodzi o zobowiązanie pamięci, opowiedzenie czegoś, co miało zostać przemilczane.  

Trzeci okres to czas “Gazety Wyborczej”, karnawału wolności i zarazem potrzeby zbudowania silnego, reporterskiego środowiska, co Małgorzacie Szejnert i całej redakcji się udaje. To jest również bardzo ciekawy czas z tego powodu, że bardzo aktywna reporterka, pisząca, publikująca, czujna, decyduje się pełnić taką funkcję – w pewnym sensie służebną – wobec młodszych koleżanek i kolegów. Autorka kieruje działem reportażu i pracuje nad tekstami innych. Małgorzata Szejnert zrobiła rzecz niebywałą rezygnując z siebie na rzecz środowiska reporterskiego, pracy, której być może nie było widać na pierwszy rzut oka, ale która zebrała swoje owoce.  

I czwarty okres, już po odejściu na emeryturę, Małgorzata Szejnert nie tylko nie cichnie, ale znajduje zupełnie inny sposób na opowiadanie tematów, które ją zainteresowały. To jest precedens w polskiej literaturze faktu, że autor potrafi tak sprawnie poruszać się między formami i jednocześnie podejmować ryzyko. W tym czasie Szejnert zaczęła pisać monumentalne reportaże historyczne, które wymagały mrówczej pracy w archiwach i bibliotekach – pracy, którą – jak sama mówi – bardzo lubi.  

Czytając pani książkę miałam wrażenie, że każdy etap reporterskiej kariery Szejnert, każdy tekst, każda książka, każdy pomysł kończył się sukcesem. Aż chciałoby się powiedzieć, że Małgorzata Szejnert czego się nie dotknęła, zamieniała w złoto.  

To bardzo ciekawe spostrzeżenie i myślę, że możemy tak to określić. Jeśli przyjrzymy się całościowo biografii twórczej Małgorzaty Szejnert i wszystkim jej zwrotom, to widzimy, że zawsze jest wierna sobie. Nigdy nie szła na zgniłe kompromisy, zawsze szanowała swoich bohaterów, nawet jeśli pisała o bohaterze w jakimś sensie negatywnym, to nie sugerowała, że mamy go z jakiegoś powodu potępiać, tylko pokazywała skomplikowane ludzkie losy. Ponadto nie bała się zadawania pytań, nie szła wydeptaną ścieżką, tylko zastanawiała się, czy dany temat nie potrzebuje przypadkiem jakiejś nowej kompozycji. To jest bardzo ważne, bo myślę, że my jako czytelnicy wyczuwamy, że nie wystarczy ciekawa historia, ale ona musi jeszcze zostać ciekawie napisana. Łączyła namysł nad formą z przywiązaniem do etycznego traktowania swojego zawodu. To, co wyróżnia ją spośród najstarszego pokolenia reporterów, to również to, że nie jest specjalistką od jednego tematu i nie jest to kwestia chaosu, tylko świadomego wyboru. Za każdym razem, gdy podejmuje jakiś temat, czy to w tekstach prasowych, czy w książkach, jest niezwykle drobiazgowo i profesjonalnie przygotowana do rozmowy. Dobrym przykładem jest wywiad rzeka z prof. Bohdanem Korzeniewskim pt. “Sława i infamia”. Wydawałoby się, że Małgorzata Szejnert nie ma nic wspólnego z teatrem poza tym, że chodzi do niego jako widz, ale w tej rozmowie jawi się jako osoba zorientowana w temacie, która jest partnerem w rozmowie. Z jednej strony podchodzi do swojego rozmówcy z szacunkiem, a z drugiej potrafi sprawić, żeby jej rozmówca nie poczuł się uprzywilejowany z powodu tego, że występuje z pozycji znawcy i autorytetu teatru.  

Z wypowiedzi osób, z którymi współpracowała oraz jej uczniów, które cytuje pani w książce wynika, że także wśród nich cieszy się szacunkiem.  

Tak, bez wątpienia. Ważne jest to, że Małgorzata Szejnert potrafiła zachować odpowiednie proporcje pomiędzy funkcjami redaktorki, nauczycielki i koleżanki. To budowało zaufanie do jej uwag, nawet jeśli nie były one przyjemne dla ich adresatów. W jednym z rozdziałów książki staram się opisać relacje, jakie panowały w zespole reporterów od początku „Gazety Wyborczej”. Ci ludzie chcieli ze sobą być i mieli poczucie, że uczestniczą w czymś ważnym, że media mają wpływ na społeczeństwo, że mówią w jego imieniu, że są za coś odpowiedzialni. Nie lubię zbytnio słowa „misyjność”, ale myślę, że to poczucie pełnienia misji było wówczas bardzo ważne. Małgorzacie Szejnert udało się przekazać tę ideę młodszym reporterom – ideę, że to człowiek jest najważniejszy. 

Nie mogłabym pominąć pytania o szczegół, który znalazł się w tytule pani książki i który jest znakiem rozpoznawczym twórczości Małgorzaty Szejnert.  

Szczegół stał się słowem, które uznałam za kluczowe do określenia opowieści o Małgorzacie Szejnert. Ona sama na przestrzeni swojego zawodowego życia mówi o szczególe jako o czymś ważnym. Istotne jest to, że on ewoluował, bo w okresie PRL był czymś innym niż po roku 1989. Wtedy był powiązany z tzw. „małym realizmem”, który w jakiś sposób służył temu, żeby obejść cenzurę i opowiedzieć świat za pomocą drobnych elementów, nierzadko zwyczajnych, do których cenzura nie mogłaby się w żaden sposób przyczepić. Po 1989 roku szczegół nie pełni już funkcji narzędzia do obchodzenia cenzury, ale pozostaje bardzo ważnym punktem zaczepienia, jest budulcem opowieści, czymś, dzięki czemu może ona zaistnieć. Szczegół uwrażliwia na małe rzeczy – jest upominaniem się o zwykłość, która bywa niezwykła. To bardzo mocno widać w różnych tekstach Małgorzaty Szejnert. Wystarczy uważne spojrzenie reportera, żeby czytelnik mógł dostrzec, że w pozornie zwyczajnej historii jest coś bardzo ważnego. Przykładem jest książka pt. „Wyspa klucz”, w której występuje wielu bohaterów, co chwila otrzymujemy zbliżenie na szczegóły, a tak naprawdę jest to opowieść o całym społeczeństwie. 

prof. Bernadetta Darska z książką o Małgorzacie Szejnert / fot. archiwum prywatne

Chciałabym, abyśmy wspomniały o bardzo ciekawym wydarzeniu, o którym pisze pani w książce, a mianowicie o spotkaniu z Małgorzatą Szejnert w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, które odbyło się w 2019 roku. Wówczas na Dużej Scenie zaprezentowano m.in. reportaż autorki pt. “Wieś jak ziarenko”, a na sali była obecna nie tylko Małgorzata Szejnert, ale także główna bohaterka tekstu – Hejda Stank-Macoch. Byłam wtedy na sali i muszę przyznać, że był to wspaniały, niezwykle ważny i wzruszający moment.  

To spotkanie zostało zorganizowane z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru i miało jednocześnie zapowiadać Studium Reportażu założone przez Włodzimierza Nowaka przy Teatrze im. Stefana Jaracza. Rzeczywiście było to bardzo wzruszające spotkanie, obie panie się rozpoznawały i przypominały spotkanie sprzed lat. Małgorzata Szejnert napisała ten reportaż po obejrzeniu przedstawienia w Teatrze Jaracza i przeczytaniu pamiętników Hejdy Stank-Macoch, w którym opisywała swoje dylematy tożsamościowe. Mieliśmy więc tutaj do czynienia z pewną ciągłością historii. Później dr Martyna Siudak z Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej oraz dziennikarka “Gazety Wyborczej Olsztyn” napisała reportaż w ramach Studium Reportażu, którego bohaterką jest również Hejda Stank-Macoch. Co prawda został tam poruszony zupełnie inny wątek, ale mamy do czynienia z dopowiedzeniem tej historii. To jest praktyka reporterska, która osobiście bardzo mi się podoba, a mianowicie, polega na pójściu przedstawicieli kolejnego pokolenia reporterów tą samą drogą, co ich poprzednicy. 

Zainteresowanie Małgorzaty Szejnert tematem Warmii i Mazur nie było przypadkowe, bo regiony położone z dala od centrum, biedniejsze, nieco zapomniane, również nie umykały czujnemu oku reporterki.  

Oczywiście, że tak. Jeśli chodzi o reportaże o Warmii i Mazurach, to oprócz “Wsi jak ziarenko” Szejnert pisała jeszcze chociażby o pantomimie głuchych Bohdana Głuszczaka w reportażu pt. “Próba Galatei” czy o Władysławie Gębiku w tekście “Którędy na orle gniazdo?”, który jest opowieścią o mistrzu, który w sytuacji próby daje etyczny drogowskaz swoim uczniom. Muszę jeszcze wspomnieć tutaj o białostockich “Kontrastach”. To, co wydarzyło się na początku lat 70. dzięki Klemensowi Krzyżagórskiemu, redaktorowi naczelnemu tego pisma, było rzeczą niebywałą, ponieważ nagle okazało się, że ten odległy od centrum Białystok stał się centrum reportażu. Marcin Zaremba stwierdził nawet, że Białystok był wówczas stolicą polskiego reportażu. I rzeczywiście, gdy dziś przegląda się “Kontrasty”, okazuje się, że Krzyżagórskiemu udało się nie tylko zachęcić Małgorzatę Szejnert i jej kolegów do przyjeżdżania w te regiony, ale także stworzyć wspaniałe pismo, w którym ukazywały się fascynujące reportaże.  

Na zakończenie naszej rozmowy podzielę się z panią refleksją, która przyszła mi do głowy zaraz po przeczytaniu książki. Myślę, że ta pozycja jest bardzo odświeżająca, bo przypomina to, co w reportażu i w dziennikarstwie jest najlepsze i najważniejsze. Wydaje się to być ważną i potrzebną “przypominajką” zwłaszcza teraz, w okresie boomu na reportaż.  

Bardzo się cieszę, że pani to mówi. Nie pisałam tej książki z myślą, aby to wybrzmiało, ale podczas powtórnego czytania tekstów reporterskich Szejnert, odkrywałam, że jest to opowieść, którą moglibyśmy potraktować jako upomnienie się o to, jak powinno wyglądać dziennikarstwo. Dziennikarstwo, które w chwilach trudnych potrafi zachować wolność zawodu, nie sprzedaje się. Małgorzata Szejnert pozostaje wierna sobie w sytuacjach, które wymagały podjęcia decyzji, czy pójść na kompromis, czy nie. Wydaje mi się, że to jest ważny postulat w dzisiejszych czasach, kiedy często mówi się, że korzyści finansowe są najważniejsze. One oczywiście są ważne, nikt tego nie neguje, ale nie najważniejsze. Liczy się jeszcze wierność tematowi, bohaterowi, poczuciu, że ten zawód nie jest tylko świadczeniem usługi, ale oddawaniem głosu społeczeństwu.  

Rozmawiała Marta Wiśniewska 

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł oraz to, co robię w ramach Periodista Marta, to może wpłacić mi dowolną, JEDNORAZOWĄ kwotę za pośrednictwem Suppi. Wystarczy, że zeskanujesz QR kod poniżej.

Udostępnij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *