„Pieśni łaciatych krów” to druga książka i zarazem pierwsza pełnowymiarowa powieść Łukasza Staniszewskiego, pisarza, dramaturga i autora słuchowisk. Umówiłam się z nim na wywiad tuż po jego spotkaniu z czytelnikami w Olsztynie. Mówiliśmy o złożoności ludzkich postaw, trudach procesu pisania i warmińskiej tożsamości, którą trzeba zacząć opowiadać na nowo.
Rozmawiamy bezpośrednio po twoim spotkaniu autorskim w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Olsztynie i odnoszę wrażenie, że emocje, które były w tobie podczas tego wydarzenia, jeszcze nie opadły.
Pewnie taką mam naturę. W sumie, to jestem złożony z emocji – one mnie napędzają, wykrzywiają, sprowadzają na manowce. Ale też ten świat emocjonalny, zmysłowy, jest mi chyba najbliższy, więc emocji nigdy dość.
Mówiłeś, że pisanie „Pieśni łaciatych krów” zajęło ci długo, bo pięć lat. Dzisiaj widziałam na twojej twarzy radość i satysfakcję, że książka już się ukazała. Mógłbyś zabrać nas za kulisy jej powstawania?
To było pięć lat stawania się, wstawania z popiołów w pewnym sensie. Pisanie jest dla mnie w dużej mierze pracą nad samym sobą, bo w jego trakcie nie można dać się zwieść pokusom. Wydawanie książek jest związane z popularnością (przynajmniej tak byłoby najlepiej), aktywnością w mediach społecznościowych i w mediach w ogóle. Jest to przyjemne, ale czasami może zaszkodzić pisaniu, bo można ulec złudzeniu, że pisze się po to, żeby tam zaistnieć. Pisze się zupełnie z innego powodu i nie można nawet na sekundę, w żadnym zdaniu, stracić tego głównego celu.
W procesie pisarskim fascynuje mnie to, że trzeba mnóstwo czasu spędzać w towarzystwie własnych myśli i pomysłów.
We własnych pieśniach powiedziałbym.
Dysproporcja pomiędzy czasem spędzonym na pisaniu a czasem promowania książki, jest ogromna.
Mam na ten temat dużo przemyśleń. Zazdroszczę na przykład malarzom, którzy dużo szybciej mogą upublicznić efekty swojego procesu twórczego. Pisanie sztuk teatralnych również jest pod tym kątem przyjemniejsze. A pisanie książek jest czymś zupełnie innym, bo bardzo dużo rzeczy trzeba od siebie odciąć – te wszystkie małe pokusy zaistnienia, bycia gdzieś, stawania się kimś, kim się nie jest. Niestety, świat pisarski jest dzisiaj bardzo mocno celebrycki, a największym zainteresowaniem cieszą się najgłośniejsi i najbardziej widowiskowi. Pisanie jest sztuką, choć czasami o tym zapominamy i traktujemy je jako rzemiosło, biznes czy produkt. A skoro jest sztuką, to powinno wynikać z jakiejś potrzeby. Ta potrzeba jest największą tajemnicą, w której lubię się zanurzać, bo nigdy nie wiem, czy się wydarzy, kiedy się wydarzy, w jaki sposób i z jakiego powodu. Czasami może to być samotność, szczęście, nuda, a czasami wszystko po trochu.
Kiedy mówisz o tym procesie, to ja dostrzegam go w bohaterach twojej książki. Stworzyłeś bardzo mocne i ciekawe postaci, które przypominają, że ludzka natura składa się z różnych barw, czasami zupełnie ze sobą kontrastowych.
Myślę, że nas wszystkich łączy ucieczka od samych siebie. Teraz modne jest wracanie do siebie, żeby na nowo siebie odnajdować, ale to nie jest łatwa sztuka. Moi bohaterowie żyją na wsi, a społeczność wiejska jest środowiskiem, które obsadza ludzi w konkretnych rolach – czy tego chcą, czy nie. Teraz, jak mi zadałaś to pytanie, to pomyślałem sobie, że to jest odpowiednie środowisko, by pokazać, co się stanie, jeśli w naturze mojego bohatera tkwi zarzewie czegoś, co, mimo że jest tłamszone przez innych, to gdzieś na końcu i tak się odezwie. Przecież wszyscy tak mamy. Nie zawsze jesteśmy tymi, kim chcielibyśmy być. Żyjemy w wyobrażeniach samych siebie i czasami zmierzamy do czegoś, czego wcale nie chcemy. I te ciągłe poszukiwania, pomyłki nas tworzą, bo to, że się mylimy, oznacza, że działamy.
Czyli według ciebie warto działać, nawet za cenę pomyłek.
Absolutnie tak. Tragedie wydarzają się głównie z powodu zaniechań. Świat wymaga od nas reakcji. Są szaleńcy, którzy przekraczają granice i są ludzie zachowawczy, którzy pragną tylko tego, żeby dać im święty spokój. I takie postawy są w mojej książce, bo jest to przedmiotem moich rozważań filozoficznych i literackich. Zresztą to jest chyba to samo – rozważania literackie są też filozoficzne, bo literatura musi do czegoś zmierzać. Byłoby idealnie, gdyby literatura udzielała odpowiedzi, ale przynajmniej niech stawia pytania. Na przykład, co zrobimy, jeśli nam na czymś zależy, a udajemy przed sobą, że nam nie zależy.
Uważasz, że współczesna literatura przestaje szukać odpowiedzi na pytania?
Mam wrażenie, że współczesna literatura zaczyna dryfować w przestrzeniach, które są dla niej niebezpieczne. Mam na myśli albo nadmierny intelektualizm albo zbytnią przyziemność. Przeżywamy dzisiaj kryzys wyobraźni i metafory. Ludzie stronią od sarkazmu i ironii, czyli czegoś niedosłownego, co wymaga podjęcia wysiłku, aby to zrozumieć. Kiedyś literatura stała metaforą, a teraz ona zanika, a przecież właśnie po to są książki – żeby tworzyły nasze światy. Według mnie literatura powinna wymykać się zero-jedynkowej analizie.
Skoro Skowycze z „Pieśni łaciatych krów” leżą na Warmii, to w naszej rozmowie ta kraina musi się pojawić. Chyba zmęczyła cię już ta historyczno-tożsamościowa dyskusja o Warmii, oparta głównie na traumie 1945 roku i rozważaniach, kto i dlaczego może nazywać siebie Warmiakiem. Jaką Warmię chce opowiadać Łukasz Staniszewski?
Warmię intuicyjno-zmysłową, taką, którą się kocha, niekoniecznie, wiedząc za co.
To twój przypadek, bo przyszło ci ją pokochać.
Tak, odezwała się w pewnym momencie. Przyszło mi ją pokochać za to, że jest. W „Pieśniach łaciatych krów” Warmia jest światem, w którym żyją moi bohaterowie. Oni nie muszą się zastanawiać, czy są Warmiakami, ani nikt ich o to nie pyta. Oni tam po prostu są. To po pierwsze. Ale Warmia jest też dla mnie znakomitym tworzywem literackim, bo gdy jestem na Warmii, to powietrze, drzewa czy ludzie sprawiają, że czuję się wyjątkowo.
Czyli warmiński krajobraz ma na ciebie wpływ.
Tak, ale jest czymś naturalnym, a nie celem samym w sobie – jest czymś, co mi się wyjątkowo łatwo przetwarza w inne treści. Uważam, że Warmia doskonale się do tego nadaje, bo ją dobrze czuję. Czy jestem w niej zakochany? A po co to nazywać? Jeśli ktoś dzisiaj zadaje mi pytanie o warmińską tożsamość, to ja odpowiadam w przewrotny sposób: że zaczynam się czuć jak podczas plebiscytu w 1920 roku, kiedy to wchodzono do gospodarza na podwórko i pytano, czy jest Polakiem, Niemcem, Warmiakiem czy Mazurem, a on nie wiedział, bo po prostu sobie tam żył. Tamci ludzie znaleźli się w tragicznej sytuacji, bo coś, co było dla nich naturalne, co było ich ojców i matek, przyszłością ich dzieci, zostało nagle zważone i zmierzone. A jeśli odpowiedź była nieodpowiednia według tych, co pytali, to wiązały się z tym sankcje. Nasza dzisiejsza sytuacja jest inna, ale kontekst pytania bardzo podobny. Nagle muszę powiedzieć, co jest dla mnie czym, a przecież zawsze było, bo tutaj się urodziłem. Nie wiem, dlaczego ludzie wciąż o to pytają.
Inna sprawa, że te pytania stają się coraz mniej adekwatne, między innymi z tego powodu, że pokolenia, na które bezpośredni wpływ miały chociażby wydarzenia 1945 roku, przemijają. Chyba przyszedł czas na skonstruowanie innej opowieści i myślę, że ty jako autor „Pieśniami łaciatych krów” wkładasz kij w mrowisko i pokazujesz, że te dotychczasowe narracje się zużyły i stały się nieprzydatne.
Nadszedł czas, aby nasze pokolenie zaczęło mówić własnym głosem i opowiadać swoje historie. My już nie musimy się zastanawiać, czy jesteśmy Warmiakami, bo po prostu nimi jesteśmy. Ale czasami nam się tego odmawia, bo według niektórych nie zachowujemy się tak, jak powinniśmy albo nie mamy odpowiedniej tradycji. My już nie musimy się martwić, bo jesteśmy pięknymi, wspaniałymi Warmiakami. A dlaczego? Bo jesteśmy.
A nawet, jeśli nie znamy gwary warmińskiej czy nie mamy warmińskich przodków, to możemy, tak jak w twojej książce, odwoływać się do rozmaitych wierzeń, mitów, przesądów, rytuałów, bo to także Warmia.
To nas tworzy. Każdy na Warmii wie, co to jest las i co to jest strach w lesie. To także może być element tożsamościowy, który nie wynika z metryki i 1945 roku, ale wynika z osobistych doświadczeń, które tworzą Warmię na nowo. Jeśli tożsamość jest chlebem, to dzisiaj jesteśmy ciastem, które wciąż się ugniata. Nie spieszmy się z tą odpowiedzią, bo minęło za mało czasu. Na ukształtowanie tożsamości potrzeba kilku pokoleń. Moim zdaniem dzisiaj ta historia zapisana jest w emocjach każdego z nas, a nie w liczbach czy statystykach. Nie w podziale od linijki, którego ktoś kiedyś dokonał. Moja książka trochę o tym mówi, ale nie wprost. Zaczynamy coś doceniać dopiero wtedy, gdy to tracimy, a ja państwu mówię: doceńmy to przed utratą. Zdążmy.
Napiszesz kolejną powieść?
Po tej książce znajduję się w niełatwej sytuacji, bo powstaje pytanie, co dalej. Muszę poszukać siebie, czyli zastanowić się, co teraz jest dla mnie ważne, co chciałbym opowiedzieć, ale tak naprawdę muszę usłyszeć głos mojego nowego bohatera. Myślę, że już go słyszę, ale nie mam jeszcze odwagi tego napisać.
Czyli możemy być spokojni, że coś jeszcze wyjdzie spod twojego pióra?
Państwo mogą być spokojni, ale ja nie.
Rozmawiała Marta Wiśniewska
Jeśli spodobał Ci się ten materiał, to możesz postawić mi wirtualną kawę, np. espresso, cappuccino lub latte: https://buycoffee.to/periodistamarta Będzie mi miło wypić „czarne złoto” w Twoim towarzystwie 🙂

