Daniel Lis: Idea igrzysk olimpijskich jest tak ważna, że przetrwa naprawdę wiele [wywiad] 

Gdy przeczytałam książkę Daniela Lisa pt. “Stulecie przeszkód. Polacy na igrzyskach, wiedziałam, że muszę przeprowadzić wywiad z autorem i opublikować go tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Paryżu w 2024 roku. Na szczęście mój plan się ziścił i z przyjemnością zapraszam Was za kulisy interesującej i bogatej opowieści o ludziach, sportowcach, igrzyskach i polityce. Miłej lektury!  

Gdy przeczytałam książkę Daniela Lisa pt. “Stulecie przeszkód. Polacy na igrzyskach”, wiedziałam, że muszę przeprowadzić wywiad z autorem i opublikować go tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Paryżu w 2024 roku. Na szczęście mój plan się ziścił i z przyjemnością zapraszam Was za kulisy interesującej i bogatej opowieści o ludziach, sportowcach, igrzyskach i polityce. Miłej lektury!  

Proszę wybaczyć trywialność tego pytania, ale jednak muszę je zadać: jak narodził się pomysł na napisanie książki na taki temat? 

Pracowałem w wydawnictwie jako redaktor i zajmowałem się między innymi przewidywaniem tego, jakie książki polscy czytelnicy potencjalnie chcieliby przeczytać. W 2012 roku, podczas igrzysk paraolimpijskich, byłem w Londynie. Pamiętam, że gdy chodziłem po tamtejszych księgarniach, wrażenie zrobiło na mnie to, że wydawcy oferują książki właściwie na każdy możliwy temat. Zaimponowało mi to, z jak różnych perspektyw – również tej sportowej – można opowiedzieć historię Wielkiej Brytanii. Od tamtego czasu nieskutecznie próbowałem znaleźć autora, który chciałby napisać książkę reporterską traktującą nie o samych zawodach sportowych i wynikach, ale także o ludziach i czasach, w których żyli. Zbliżało się też powoli stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości, następnie powołania Polskiego Komitetu Igrzysk Olimpijskich (bo taka nazwa wówczas obowiązywała) i wreszcie debiutu Polaków na igrzyskach. Okrągłe rocznice dobrze działają na wyobraźnię, chciałem potraktować to jako pretekst. Research, który zrobiłem pokazał, że nie było dotychczas książek, które poprzez historię wybranych polskich sportowców opowiadałyby historię polskiego ruchu olimpijskiego i po części także historię świata. Z wykształcenia jestem politologiem, więc nie interesował mnie tylko kontekst sportowy, ale też – a może nawet bardziej – społeczno-polityczny, w którym to wszystko się odbywało, co się wtedy działo na świecie i jakie trudności musiał pokonać ruch olimpijski. 

A bohaterowie? Jakiego klucza użył pan przy ich wyborze? 

Rzeczywiście musiałem ustalić sobie klucz ich doboru, ponieważ polskich olimpijczyków było już ponad trzy tysiące, a założyłem, że moimi przewodnikami przez to stulecie powinno być około dziesięciu osób. Postanowiłem, że skoncentruję się na medalistach olimpijskich. Wyjątek zrobiłem w rozdziale o igrzyskach w Monachium w 1972 roku [gdzie autor opisuje zamach na olimpijską drużynę Izraela – przyp. M.W.]. Szukałem takich historii, które oddawałyby ducha każdej z epok, które opisuję – od 1924 do 2021 roku. Najłatwiej jest to zobrazować na przykładzie dwóch moich bohaterów: Adama Królikiewicza i Aleksego Antkiewicza. Byli zupełnie różni, ale jednocześnie stali się bohaterami swoich czasów. Królikiewicz był jeźdźcem, byłym legionistą, oficerem związanym ze środowiskiem Józefa Piłsudskiego. Nie mógł być bohaterem w czasach triumfów Antkiewicza, kiedy w Polsce rządzili komuniści, bo władzy było to nie na rękę. Zresztą przystępując do pisania o Aleksym Antkiewiczu, nie wiedziałem, że jego historia jest tak interesująca, a relacje z władzami – skomplikowane. Moim założeniem było to, aby historie w tym stuleciu były rozłożone równomiernie – żeby nie było pięciu opowieści z dwudziestolecia międzywojennego, a potem dwóch z PRL-u i jednej współczesnej. Wiedziałem, że chcę opisać igrzyska w Berlinie w 1936 roku, ale chciałem też opisać te tuż powojenne, w Londynie albo w Helsinkach. Do tego potrzebowałem bohatera, którego historia powie też coś o Historii, pisanej wielką literą. Robiąc wstępne rozeznanie, przeczytałem w Wikipedii anegdotę, że Aleksy Antkiewicz został wyzwolony z obozu pracy w Niemczech, w Bawarii, przez armię amerykańską i jeszcze w obozie wrócił na ring – miał tam walczyć z czarnoskórymi żołnierzami. Pomyślałem, że to idealna historia powojennego odrodzenia, niosąca nadzieję. Moje badania w Instytucie Pamięci Narodowej wykazały, że anegdota z Wikipedii nie może być prawdziwa. Finalnie jest to opowieść o tym, jak komuniści wykorzystywali propagandowo zawodników i jakie to miało dla nich konsekwencje. 

Daniel Lis (z lewej) i ja podczas wywiadu

Zauważyłam, że bardzo często jest pan pytany o rozdział o igrzyskach olimpijskich w Monachium, podczas których dokonano zamachu terrorystycznego. Spodziewał się pan tak dużego zainteresowania tym tematem? 

Ten rozdział był dla mnie bardzo ważny. Od początku wiedziałem, że zamach w Monachium jest wydarzeniem w historii ruchu olimpijskiego, którego nie można pominąć. Początkowo myślałem, że nie ma ono większych związków z Polską. Spodziewałem się co najwyżej, że może uda się znaleźć polskiego sportowca, na którego start to wydarzenie wywarło jakiś wpływ. Jednak wiąże się to z pewną pułapką, ponieważ sportowcy, którzy jadą na igrzyska, po pierwsze skupiają się na swoim starcie, a po drugie, sztaby i ludzie wokół nich dbają o to, żeby to, co dzieje się dookoła, nie wywierało na nich dużego wpływu. Jednak jeszcze podczas początkowego researchu poznałem historię Ireny Szewińskiej, która miała żydowskie pochodzenie, a odnosiła sukcesy między innymi w 1968 roku w Meksyku, czyli kilka miesięcy po kampanii antysemickiej w Polsce. Pomyślałem, że skoro po Marcu’68 wielu Polaków żydowskiego pochodzenia wyjechało z kraju, to może ktoś z nich był w ekipie Izraela, zaledwie cztery lata później. I tak trafiłem na historię Jakuba Springera, która była dla mnie poruszająca z kilku powodów. Jeden z nich jest taki, że gdy opisywałem tę historię miałem 36 lat, czyli dokładnie tyle, ile Springer w momencie, w którym opuszczał Polskę. Trudno było mi uwierzyć, że można było tak bardzo odciąć go od naszej historii oraz że przez prawie 50 lat nikt się nie zainteresował tym, że wśród ofiar zamachu w Monachium był ktoś polskiego pochodzenia. 

Prowadzi pan narrację o swoich bohaterach w wielu planach czasowych, co sprawia, że o każdym powstała taka jakby mini biografia. Z perspektywy czytelnika muszę przyznać, że bardzo mi się to spodobało.  

Zależało mi na tym, aby patrzeć na sportowców inaczej niż tylko przez pryzmat wyników. Chciałem odtworzyć ich drogę do bycia olimpijczykami, a także zobaczyć, co robili później. Podam przykład z mojej najnowszej książki „Pierwsza drużyna”. Opisuję w niej reprezentację piłki nożnej, tzw. „reprezentatywkę”. Krytyka wobec niej była całkiem spora – w tej kwestii do dzisiaj niewiele się zmieniło (śmiech). Cały czas podkreślano, że przegrali trzy mecze, a ja chciałem oderwać się na chwilę od perspektywy bieżących reakcji dziennikarzy na poszczególne starty i spojrzeć na tę drużynę szerzej. W życiorysach tych piłkarzy odbijają się czasy pierwszej wojny światowej, wojny polsko-bolszewickiej, powstań śląskich. Mamy cały kontekst odradzającej się Polski. Dla im współczesnych to mogło nie być ciekawe, bo wiele osób miało podobne życiorysy, ale dziś warto spojrzeć na nich inaczej niż tylko przez pryzmat trzech meczy, które rozegrali w maju 1924 roku. 

Odejdźmy teraz na chwilę od pana bohaterów. Jestem ciekawa, czy podczas pisania tej książki dowiedział się pan czegoś o samych igrzyskach olimpijskich, ich charakterystyce, organizacji, wadach, zaletach. Czy coś pana zaskoczyło.   

Odpowiedź na to pytanie zacząłbym od tego, że bardzo często pojawia się hasło, żeby nie mieszać sportu z polityką. Wydaje się ono szlachetne, ale na przykład w 1924 roku nie było takich postulatów – wówczas propagandowa funkcja sportu była dla wszystkich oczywista. Jeśli Pierre de Coubertin tworzy wydarzenie, które ma być spotkaniem sportowców ponad podziałami, również politycznymi, to w jakimś sensie jest to przecież idea polityczna. Długo zastanawiałem się nad tym, czy igrzyska są lustrzanym odbiciem świata czy ten świat kreują. Możemy gdybać na przykład, co by się stało, gdyby Stany Zjednoczone nie wzięły udziału w igrzyskach w Berlinie w 1936 roku? Czy powstrzymałoby to wojnę? Czy zawody sportowe mają taką moc? A jeśli nawet uznamy, że nie mają, to czy to znaczy, że mogą się odbywać, jakby nic złego się nie działo? Komu to służy? Na pewno nie prześladowanym. Pierre de Coubertin stworzył igrzyska jako ideę pokojową, bo również w jego życiu obecna była wojna. Miał 8 lat, kiedy w 1871 roku Paryż skapitulował po wojnie z Prusami. Towarzyszyły temu dramatyczne okoliczności: panował głód, przed Bożym Narodzeniem w menu paryskich restauracji pojawiły dania ze zwierząt, które padły w pobliskim zoo. Coubertin widział to jako dziecko. Później uważał, że upowszechnienie sportu podniesie morale w armii. Po pierwszej wojnie światowej niektórzy twierdzili, że to właśnie sprawność i przygotowanie sportowe a nie wojskowe dało przewagę aliantom. Postulat, żeby oddzielać sport od polityki po drugiej wojnie światowej podnosili działacze radzieccy, gdy nie chcieli, by patrzono im na ręce. Moją uwagę przykuło też to, że często mówi się, że igrzyska są w kryzysie, a jednak za każdym razem znajdują sposób na to, żeby jakoś dostosować się do panujących czasów. Dzisiaj wyglądają oczywiście zupełnie inaczej niż chociażby te, na których debiutowali Polacy, ale od stu lat nadal jest to tak ważna idea, że jednak pokonuje kolejne kryzysy. Gdy przesunięto z powodu pandemii igrzyska olimpijskie w Tokio, pojawiły się głosy, że może to być zagrożenie dla ruchu olimpijskiego i kolejnych igrzysk, ale tak się nie stało. Zresztą w trakcie drugiej wojny światowej igrzyska nie odbyły się dwukrotnie, a potem nie tylko powróciły, ale nawet się rozwinęły. Myślę, że determinacja ludzi, którzy wierzą w ideę olimpijską jest wielka i że jest i będzie ona przekazywana z pokolenia na pokolenie. To jak bardzo długi bieg, ale w sztafecie. 

okładka książki „Stulecie przeszkód. Polacy na igrzyskach”

Interesują pana rozpoczynające się 26 lipca igrzyska olimpijskie w Paryżu? 

Bardzo! Wybieram się do Paryża. Na końcu książki “Stulecie przeszkód” wspominam o tym, że organizatorzy tych igrzysk wymyślili, że w maratonie po olimpijczykach pobiegną też amatorzy. Starałem się o udział w tym biegu i po dwóch latach udało mi się wylosować wejściówkę. Myślę więc, że to będzie dla mnie ciekawe przeżycie także z powodów osobistych – jako amator bardziej do udziału w igrzyskach olimpijskich zbliżyć się już nie mogę. Ponadto będą one interesujące między innymi z tego powodu, że po raz pierwszy będzie wykorzystywana sztuczna inteligencja. Poza tym na świecie znów dużo się dzieje, żeby wspomnieć tylko wojnę w Ukrainie czy na Bliskim Wschodzie. Trudno sobie wyobrazić, by nie miało to wpływu na igrzyska. 

Rozmawiała Marta Wiśniewska 

Daniel Lis – redaktor książek non-fiction, absolwent Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor książek: “Stulecie przeszkód. Polacy na igrzyskach”, “Pierwsza drużyna. Paryż 1924. Polski debiut na igrzyskach olimpijskich” oraz współautor “Jakoś to będzie. Szczęście po polsku”. 

Udostępnij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *