Cesare Benedetti o pochodzeniu, związkach z Polską, karierze i liderach, którzy motywują do rozwoju [wywiad]

Miałam niecodzienną okazję spotkać się z Cesare "Czarkiem" Benedettim nad jeziorem Garda. Moment był idealny, ponieważ rozmawialiśmy 7 października - dzień po tym, jak drużyna BORA-hansgrohe oficjalnie ogłosiła pozyskanie Primoža Rogliča i kilka dni po tym, jak Czarek przedłużył z nią kontrakt.

Miałam niecodzienną okazję spotkać się z Cesare „Czarkiem” Benedettim nad jeziorem Garda. Moment był idealny, ponieważ rozmawialiśmy 7 października – dzień po tym, jak drużyna BORA-hansgrohe oficjalnie ogłosiła pozyskanie Primoža Rogliča i kilka dni po tym, jak Czarek przedłużył z nią kontrakt. Jednak to była pogadanka nie tylko o bieżących kolarskich sprawach. Miejsce, w jakim się znajdowaliśmy zainspirowało nas do omówienia kilku głębszych tematów. Zapraszam do lektury!

Człowiek wielu tożsamości

Bardzo się cieszę, że umówiliśmy się na wywiad właśnie tutaj, w Limone sul Garda, bo to są twoje rodzinne strony…

To prawda, na spotkanie z tobą z miejscowości, z której pochodzę miałem 26 kilometrów. To bardzo blisko, ale tu, w Limone, jest już Lombardia, a ja pochodzę z Trydentu. W dowodzie osobistym mam zapisane jako miejsce urodzenia Rovereto, ale to tylko dlatego, że urodziłem się w tamtejszym szpitalu. Moją rodzinną miejscowością jest Ronzo-Chienis. Jednak mam jakieś związki z jeziorem Garda, ponieważ moja mama pochodzi z miasta Riva del Garda, ostatniego na północy jeziora.

Osobiście mam do jeziora Garda i okolic wielką słabość – ten region Włoch skradł moje serce. A jaki jest twój stosunek do tego popularnego turystycznie miejsca?

Gdy jechałem do ciebie, to byłem zaskoczony bardzo dużym ruchem. Pomimo że jest październik, to wciąż jest tutaj bardzo wielu turystów, ale to pewnie ze względu na letnią wręcz pogodę. Generalnie klimat nad Gardą jest łagodny, bo nawet tu, w Limone, uprawia się przecież cytryny, ale to, że przyjechałem dziś ubrany „na krótko” to coś niespotykanego. Pamiętam, że nieco wcześniej, kiedy jeszcze zgrupowania w Hiszpanii nie były tak modne, przyjeżdżało tu trenować bardzo dużo kolarskich drużyn. Teraz zawodowe grupy wybierają raczej inne miejsca na zimowe obozy, ale wciąż nie brakuje tu ekip juniorskich, młodzieżowych, amatorskich czy pół-amatorskich. Sam lubię trenować tutaj zimą, bo temperatury są przyjemniejsze niż w Gliwicach (śmiech). Można pojeździć zarówno po płaskim, jak i w górach. Latem z kolei jest zbyt duży ruch samochodowy.

Jaka jest twoja ulubiona rundka w tych okolicach?

Jest taki podjazd z Riva del Garda do Lago di Tenno, innego fajnego jeziora, mniejszego, ale bardzo malowniczego. Podjeżdżany od strony Devy liczy około 9 kilometrów i jest idealny, aby robić interwały czy siłę. W zimie, gdy jest chłodniej, rano świeci tam słońce i jest ciepło, więc przyjemnie się trenuje, a ze szczytu roztaczają się piękne widoki. Polecam też podjazd Monte Velo (Passo Santa Barbara), który podjeżdżaliśmy w tegorocznym wyścigu Giro d’Italia. Liczy 12 kilometrów, a szczyt znajduje się na wysokości 1200 metrów nad poziomem morza. Istnieje później wiele opcji, jeśli chodzi o trasę. Można na przykład zjechać z niego do mojej wioski, pojeździć trochę w dolinie, pojechać na Passo Bordala, tak jak jechaliśmy na szesnastym etapie Giro 2023.

Trydent to historyczny Tyrol. Ziemie te zostały przyznane Włochom stosunkowo niedawno, bo po pierwszej wojnie światowej. Czuć tam tę historię?

Tak, rzeczywiście. Faszyści po dojściu do władzy dokonywali przymusowej italianizacji, zakazując używania języka niemieckiego. Widziałem, że byłaś w Torbole, gdzie oglądałaś zdjęcia z walk pomiędzy wojskami Austro-Węgier a Włochami. W dolinie, z której pochodzę znajdował się front. Są tam bunkry, rozmaite dziury, leje po bombach. Myślę, że gdybyśmy przeszli się tam teraz z wykrywaczem, to odkrylibyśmy wiele niewybuchów z tamtego okresu.

Mówisz po niemiecku, prawda?

Tak, moja znajomość niemieckiego jest wystarczająca, aby swobodnie prowadzić konwersacje. Uczyłem się niemieckiego w szkole, a potem – wiadomo – kilkanaście lat w niemieckiej drużynie zrobiło swoje (śmiech). W BORA-hansgrohe pierwszym językiem jest angielski, ale nie wszyscy kolarze mówią w nim dobrze. Ja to bardzo lubię, że niezależnie od tego, czy siedzę z kolarzami, którzy mówią po niemiecku, angielsku, włosku czy polsku to mogę się z nimi komunikować. Sprawia mi to bardzo dużą przyjemność.

Właśnie. Teraz swobodnie rozmawiamy po polsku i muszę ci powiedzieć, że od czasu, gdy poznaliśmy się w 2017 roku, mówisz coraz lepiej – właściwie już bezbłędnie.

Od momentu, gdy urodziła się moja pierwsza córka, to w domu rozmawiamy tylko po polsku. Parę ładnych lat temu zacząłem uczyć się polskiego z Bartkiem Huzarskim [byłym zawodowym kolarzem, który ścigał się z Czarkiem w Borze – przyp. M.W.], a potem, stopniowo, coraz więcej rozmawiałem po polsku. Moja starsza córka mówi również po włosku i angielsku oraz rozumie trochę w dialekcie trydenckim. Nie wkładałem specjalnie pracy w to, aby porozumiewała się w dialekcie, ale zamierzam zrobić to z młodszą córką. W domu z rodzicami rozmawiamy tylko po „trydencku”.

Jaki brzmi ten dialekt?

Ma trochę wpływów z języka niemieckiego, ale w obecnych czasach już mniej. W wyniku globalizacji ulega przeobrażeniom. Mój dziadek mówił trochę inaczej niż my. Brzmi trochę jak kataloński, niektóre słowa są podobne do włoskiego. Na przykład taka filiżanka do espresso po włosku nazywa się tazzina, a w dialekcie trydenckim jest to scudeletta.

Od 2021 roku masz polskie obywatelstwo, w imprezach mistrzowskich ścigasz się w biało-czerwonej koszulce z orzełkiem. Jakie się z tym czujesz?

W biało-czerwonej koszulce jeździ mi się bardzo dobrze i jestem z tego dumny. Bardzo lubię te chwile, kiedy siedzimy z kolegami z reprezentacji przy wspólnym stole i wszyscy rozmawiamy po polsku. Na co dzień w drużynie, kolarze dzielą się na grupki według języka, jakim się posługują, a gdy jesteśmy razem z kadrą, to jest zupełnie inaczej. Jest to dla mnie dodatkowa motywacja do ścigania, bardzo wiele daje mi wsparcie ze strony polskich kibiców.

Składasz się z wielu różnych tożsamości, mówisz kilkoma językami, świetnie odnajdujesz się w międzynarodowym towarzystwie, szanujesz rozmaite tradycje. Jak twoim zdaniem powinniśmy podchodzić do kwestii narodowości i tożsamości?

Nie da się zmienić historii – nawet, jeśli ona się niezbyt podoba, to trzeba ją zaakceptować. Można mówić wieloma językami, czuć łączności z różnymi regionami, krajami, być otwartym, ale nie można zapominać o swoich korzeniach – o tym, skąd się pochodzi. Tak, jak drzewo pozbawione korzeni nie będzie zdrowo rosło, tak i nasze życie pozbawione pamięci o tym, skąd pochodzimy będzie jałowe.

Ja i Czarek Benedetti na promenadzie w Limone sul Garda

Wierny jednej drużynie

Niedawno szosową karierę kolarską zakończył Peter Sagan, z którym ścigałeś się w drużynie BORA-hansgrohe. Jak go zapamiętasz?

Peter był gwiazdą – myślę, że nie tylko na rowerze, ale również poza nim. Zrobił wiele dla kolarstwa, był atrakcyjny dla sponsorów. Był ważną postacią także dla mojej kariery. Wyścig Mediolan-San Remo 2017, w którym Peter Sagan był drugi, to był wyjątkowy dzień. Musiałem wówczas pracować dla niego między Cipressą a Poggio, a więc w kluczowej fazie wyścigu. Nigdy wcześniej nie zostało mi powierzone takie zadanie, dlatego miałem trochę wątpliwości. Wtedy dyrektor sportowy zapewniał mnie, że jestem w stanie to zrobić i tak rzeczywiście było. Obecność Petera na kole bardzo mnie zmotywowała. Nawet dobrze sobie z tym wszystkim poradziłem. Podniosło to moje morale, bo przekonałem się, że mogę zrobić jeszcze krok do przodu – zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Tamtego dnia przekroczyłem limit swoich możliwości i to bardzo dobrze wpłynęło na moją przyszłość, bo dało mi poczucie, że mogę zrobić coś więcej. Byłem z nim do Poggio, a potem w radiu słyszałem, że atakuje. Później nie wiedziałem już nic i dopiero po przekroczeniu linii mety dowiedziałem się, że jest drugi. Fakt, że wygrał „Kwiato” [Michał Kwiatkowski – przyp. M.W.] też mnie cieszył, ale od tamtego momentu moim celem w karierze było wygrać Mediolan-San Remo z Peterem. Ostatecznie się nie udało się, ale na szczęście wygraliśmy wspólnie kilka innych wyścigów.

Twoja długa przygoda z drużyną BORA-hansgrohe będzie kontynuowana, ponieważ przedłużyłeś kontrakt na sezon 2024. W dodatku wasze barwy będzie od przyszłego sezonu reprezentował Primož Roglič, jeden z najlepszych kolarzy na świecie. Czego się po tym kolejnym sezonie spodziewasz?

Dla mnie to było oczywiste, że jeśli będę kontynuował karierę, to właśnie w barwach BORA-hansgrohe. Myślę, że obecność Rogliča pozytywnie wpłynie na cały zespół – zarówno na nas, kolarzy, jak i całą drużynę. To jest ten sam casus, co Petera Sagana – tego typu osoby przyciągają kibiców, sponsorów, motywują pozostałych kolarzy. Jak się ma w drużynie kolarza z poziomu wyżej, który może wygrywać wielkie toury i inne prestiżowe wyścigi, to stanowi to dodatkową dawkę motywacji dla pomocników. Dla takich liderów jak Peter czy Primož możesz dać z siebie przysłowiowe sto dziesięć procent. Myślę, że on także może być dodatkowo zmotywowany, bo po raz pierwszy od czasu, kiedy został zawodowym kolarzem, zmieni drużynę.

Wspomnieliśmy już o szesnastym etapie tegorocznego Giro, który przejeżdżał przez twoją rodzinną miejscowość. Doskonale pamiętam transmisję telewizyjną z tego etapu, ponieważ realizator we wspaniały sposób pokazał piękno Lago di Garda, a ponadto towarzyszyły mi emocje związane z twoim przejazdem przez rodzinną miejscowość. A jak ty wspominasz ten dzień?

Był podobny dzień jak dzisiaj – od rana świeciło słońce, było ciepło. Od momentu, kiedy wyścig wjechał nad jezioro Garda, to znałem każdy metr trasy. Dostałem wolną rękę, aby spróbować zabrać się w ucieczkę i udało nam się to wspólnie z moim kolegą z drużyny Patrickiem Konradem. Zresztą ona zawiązała się niemalże tutaj, tuż przed Limone sul Garda. Ostatecznie o etapowe zwycięstwo powalczyli liderzy, ale udało mi dojechać na czele do mojej wioski. Już dwa kilometry przed szczytem Monte Velo czułem ciarki na skórze. To było coś niesamowitego, coś, co zostaje w sercu. O wynikach szybko się zapomina, ale o czymś takim pamięta się zawsze.

Wyścig Giro d’Italia w piękny sposób buduje twoją karierę…

No tak, udało mi się wygrać etap na Giro, a ponadto rok temu wygraliśmy klasyfikację generalną z Jay’em Hindleyem i to było nawet coś większego niż ta moja etapowa wygrana. Zobaczymy, czy w przyszłości uda się jeszcze coś w tym wyścigu zrobić.

W Limone sul Garda rozmawiała Marta Wiśniewska

Wersję video tego wywiadu możecie oglądać na moim kanale YouTube.

Udostępnij

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *