Mój Rzym. Spacerem po niezwykłych zakątkach Wiecznego Miasta to najnowsza książka Magdaleny Wolińskiej-Riedi – lingwistki, tłumaczki, dziennikarki i korespondentki Telewizji Polskiej w Rzymie i Watykanie. Autorka proponuje czytelnikom osobiste spojrzenie na stolicę Włoch, które umiejętnie okrasza wiedzą historyczną i bezcennym doświadczeniem wieloletniego mieszkania w tym miejscu. Kilka dni temu połączyłyśmy się za pośrednictwem internetowego komunikatora i przeprowadziłyśmy rozmowę, do której przeczytania Was zapraszam!
Z pewnością historie zawarte w książce Mój Rzym pisały się w pani głowie od dłuższego czasu, ale jestem ciekawa co było spiritus movens jej powstania?
Muszę przyznać, że duża w tym zasługa Wydawnictwa Znak, które po sukcesie tzw. trylogii watykańskiej [składają się na nią trzy książki autorstwa Magdaleny Wolińskiej-Riedi: Kobieta w Watykanie, Zdarzyło się w Watykanie oraz Z Watykanu w świat – przyp. M.W.] intensywnie pukało do drzwi, wierząc, że moje wyjście poza mury Watykanu może zaowocować jakąś nową, ciekawą publikacją. Podjęcie decyzji o napisaniu książki nie jest błahą sprawą, bo później jest się zobligowanym do sukcesywnego oddawania poszczególnych rozdziałów redaktorowi prowadzącemu i ukończenia prac w określonym terminie. Powstrzymywał mnie więc fakt, że codziennie mam wiele różnych zajęć, a przez to niewiele czasu na pisanie. Ostatecznie wydawnictwu udało się odpowiednio skutecznie na mnie nacisnąć i dobrze mi to zrobiło, ponieważ jestem osobą zadaniową, która lubi pracować pod presją terminów. Zwlekałam z tą decyzją z jeszcze jednego powodu, a mianowicie, że nie jest to łatwy temat. Wielkość Rzymu, jego majestat, cała spuścizna historyczna, ludzie, ich historie i to, jak to miasto jest znane na całym świecie, sprawiało, że obawiałam się, iż nie podołam. Musiałam znaleźć mój własny klucz do tego, jak “ugryźć” – przepraszam za kolokwializm – ten Rzym i znaleźć balans pomiędzy tym, aby nie być powierzchownym, a z drugiej strony nie zmęczyć czytelnika natłokiem informacji. Dlatego też tym kluczem stało się po prostu zawierzenie sobie – temu, co noszę w sercu od wielu lat, swojej intuicji, wspomnieniom, odczuciom, przeżywaniu Wiecznego Miasta każdego dnia. Myślę, że jest to najprawdziwszy klucz, jakiego mogłam użyć przy pisaniu tej książki.
A gdyby ktoś powierzył pani misję napisania tej książki dziesięć-piętnaście lat temu, gdy jeszcze mieszkała pani za Spiżową Bramą?
Wówczas bym się tej misji nie podjęła. Rzym stał się “mój”, przylgnął do mnie, a ja do niego, dopiero po opuszczeniu murów Watykanu. W trakcie tych szesnastu lat życia w mikroskopijnym i jednocześnie niezwykłym świecie, jakim jest Watykan, wszystkie moje myśli i codzienność kręciły się wokół tych czterdziestu czterech hektarów. Oczywiście, wychodziłam poza Spiżową Bramę codziennie, bo nie ma tam chociażby szewca, zakładu fryzjerskiego czy kwiaciarni, więc wszystkie tego typu sprawy trzeba było załatwiać w Rzymie. Ponadto studiowałam na Uniwersytecie Gregoriańskim, który znajduje się sto metrów od Fontanny di Trevi i tę drogę pokonywałam na piechotę, około dwudziestopięciominutowym spacerem przez Tyber, Piazza Navona. Ale pomimo to Rzym pozostawał paradoksalnie w cieniu, nie doceniałam go. To Watykan był wtedy moim miejscem na ziemi. Tam toczyło się życie prywatne, rodzinne, odbywały się wydarzenia związane z papieżem itd. Rzym, jego smak, zapach i piękno, poznałam dopiero w ostatnich latach, od kiedy mieszkam w tym mieście.
W książce opisuje pani wiele ludzkich historii, jak na przykład opowieść o Alfredo, właścicielu pewnego baru, który podawał kawę rzymianom biegnącym do pracy najwcześniej, bo już po piątej rano. Gdyby napisała ją pani z krótszej perspektywy czasu, to byłaby pozbawiona tych wspaniałych human stories.
To prawda. Każdy rok życia w Rzymie stanowi dodatkowy kamyczek tej mozaiki wiedzy, znajomości i doświadczeń. Takie osoby, o których pani powiedziała, są częścią każdego rozdziału, ponieważ towarzyszyło mi założenie, że w tej książce muszą znaleźć się human stories, aby ten Rzym niejako uczłowieczyć, ukazać jego wyjątkową, chyba jedyną na świecie codzienność. Chodziło mi o to, aby poznać żyjących tutaj rzymian, a nie tylko majestat pałaców i innych zabytków. W swoich opowieściach chciałam niejako ocalić ludzkie losy i miejsca. Dwa miesiące temu zmarł Angelo Arrigoni, piekarz ze słynnej piekarni, która dostarczała pieczywo do Watykanu. Już jej nie ma, bo nikt z jego potomków nie chciał jej przejąć. Dziś jest w tym miejscu sklep prowadzony przez Chińczyków, którzy sprzedają tandetne magnesy na lodówkę. Aż kraje się serce.
Bez mieszkania w Rzymie opisywanie takich historii byłoby niemożliwe.
Życie w Wiecznym Mieście ułatwia zdobycie takich informacji, ale oczywiście korzystałam również z innych źródeł. Studiowałam różne fakultety oraz zrobiłam doktorat i to sprawiło, że wypracowałam w sobie praktykę ciągłego poszukiwania w źródłach. Alfredo, o którym pani wspomniała, poznałam dzięki portalowi internetowemu “Przyjaciele via Giulia”, który tworzą rodziny mieszkające na tej ulicy od kilku pokoleń. Trzeba cały czas szukać, zaglądać coraz głębiej i głębiej.
Pani książki, zarówno Mój Rzym, jak i te z serii Kobieta w Watykanie, są znakomitym połączeniem pięknych, ludzkich i nierzadko także osobistych opowieści z solidną dawką wiedzy historycznej, dzięki czemu świetnie się je czyta.
Takie pisanie nie jest łatwe. Wydawało mi się naturalne, aby opowieść o Rzymie okrasić historią, ale z drugiej strony nie chciałam zmęczyć tym czytelnika. Pani jest dziennikarką i humanistką, więc inaczej to pani odbiera, ale ta książka ma dotrzeć do każdego, kto chce zanurzyć się w ten piękny, słoneczny Rzym chociażby wtedy, kiedy u nas jest szaro i buro. Podjęłam próbę złapania równowagi pomiędzy koniecznym dla mnie tłem historycznym a całą resztą, bo według mnie książka pozbawiona takiej czystej historii byłaby zbyt banalna. Dlatego też czasami podaję informacje historyczne w formie przypisów, jak ma to miejsce na przykład w przypadku Circo Massimo.
Na co dzień posługuje się pani zamiennie i bardzo swobodnie dwoma językami – włoskim i polskim. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że w Rzymie, częściej mówi pani po włosku. Pomimo to pisząc czy mówiąc po polsku, udaje się pani unikać językowych kalek i zachowywać piękną, czystą polszczyznę. Jak to się robi?
Bardzo pomocna jest mi w tym moja praca, ponieważ jestem w codziennym i intensywnym kontakcie z językiem polskim. Z racji tego, że pracuję w telewizji nie mogę zatracać języka ojczystego i pozwalać sobie chociażby na wprowadzanie zwłoszczeń. Trudno mi powiedzieć, jak to robię – myślę, że jest to po prostu dar. Nie podejmuję żadnych wysiłków, podczas pisania nie wyszukuję synonimów czy antonimów. Muszę pani powiedzieć, że pisanie tej książki, zresztą podobnie jak poprzednich, idzie mi coraz łatwiej. Widać, że powiedzenie trening czyni mistrza sprawdza się również w tym przypadku. Po prostu przelewam na papier to, co chcę wyrazić. Nie zastanawiam się za bardzo nad strukturą zdań – one po prostu płyną.
Czy spośród opisanych w książce miejsc jest pani w stanie wskazać swoje ulubione?
Bardzo kocham na przykład Piazza Farnese. Ten plac znajduje się tuż obok Campo de’ Fiori, jest dość duży i spektakularny, a mimo to pozostaje spokojny i wyciszony. Lubię siadać sobie w kawiarni na rogu i obserwować ludzi. Tam jest mnóstwo rzymian i bardzo niewielu turystów. Człowiek żyjąc w takim mieście jak Rzym, szuka takich niszowych zakątków, gdzie można odpocząć i znaleźć równowagę ducha. Lubię też plac Minerwy. Nie ma tam żadnej kawiarni, ale często siadam sobie na schodkach kościoła Santa Maria sopra Minerva, aby po prostu chwilę tam pobyć. Staram się bardzo świadomie spacerować po Rzymie – tak, jakbym była w tym mieście pierwszy raz. Naturalny jest we mnie zachwyt. Patrzę i mówię sobie: Boże, jakie to miasto jest niesamowite, nie zawsze piękne, czasami podniszczone, poszarzałe, ale zawsze bardzo urokliwe. Przeplatają się tutaj wielkie pałace, monumentalne zabytki z trattoriami na kilka stolików czy warsztatami rzemieślniczymi, w których znajduje się tylko stołek artysty i trzy metry kwadratowe powierzchni. Ważne jest, aby doceniać to, gdzie żyję, bo jest to niewątpliwie przywilej.
Dotychczas byłam w Rzymie trzy razy i powiem pani, że po lekturze Mojego Rzymu doszłam do wniosku, że dopiero teraz jestem gotowa, aby poznać miejsca, o których pani napisała. Uświadomiłam sobie, że nigdy nie wiedziałam na przykład tablicy z wierszem Campo di Fiori Czesława Miłosza, co uważam za dość wstydliwe.
Bardzo się cieszę, że tak jest, bo na tym to chyba polega, aby zachwycić czy zaskoczyć te osoby, które były już kilkakrotnie w Rzymie i uważają, że dość dobrze znają to miasto. Powiem pani, że dosłownie kilka dni temu, zupełnie przypadkiem, spotkałam trzy małe grupki turystów, które przyjechały do Rzymu zainspirowane lekturą mojej najnowszej książki. Miały w niej zaznaczone ołówkiem fragmenty, jakieś zdania, pozakreślane miejsca do odwiedzenia, a na marginesach spisane swoje wrażenia. To jest największy prezent, jaki może otrzymać autor. Bardzo się cieszę, że ta książka żyje.
Myśli pani, że trochę przekornie można byłoby zacząć poznawać Rzym od tych miejsc opisanych w Moim Rzymie, a nie na przykład od Koloseum czy Fontanny di Trevi?
Większość największych i najbardziej znanych zabytków pojawia się w tej książce, ale są one tłem dla opowiadanych przeze mnie historii. Uważam, że sporą część czasu można poświęcić na takie poznawanie Rzymu, które proponuję, bo wówczas zapadnie ono w pamięć – dużo bardziej niż zwiedzanie trzech bazylik na bezdechu, potem Rzymu barokowego w dwie godziny z przewodnikiem, trzy minuty na zdjęcia i lecimy dalej. Ja nie uznaję tego typu zwiedzania Wiecznego Miasta. Uważam, że będzie ono ciekawsze, jeśli wyjdziemy poza utarte schematy.
Zanim oficjalnie rozpoczęłyśmy wywiad powiedziała pani, że pracuje nad kolejnymi książkami. Czy mogłaby pani zdradzić cokolwiek na ich temat?
Nie, niestety na razie nie mogę nic na ten temat powiedzieć, ale uspokajam swoich czytelników, że coś ładnego jest na rzeczy.
Rozmawiała Marta Wiśniewska
Magdalena Wolińska-Riedi – urodzona w Warszawie w 1979 roku, lingwistka, tłumaczka, producentka i dziennikarka, wieloletnia korespondentka Telewizji Polskiej w Rzymie i Watykanie. Ukończyła studia magisterskie w Katedrze Italianistyki Uniwersytetu Warszawskiego, studia doktoranckie na Wydziale Historii Kościoła Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie i Akademię Dyplomatyczną PISM w Warszawie. Tłumaczka Trybunału Roty Rzymskiej i Sygnatury Apostolskiej w Watykanie, realizatorka i współproducentka ponad 20 filmów dokumentalnych i seriali o Watykanie i papiestwie. Jako żona jednego z członków papieskiej Gwardii Szwajcarskiej przez 16 lat mieszkała za Spiżową Bramą. Obywatelka Watykanu i sąsiadka trzech papieży. Szczęśliwa mama dwóch nastoletnich córek.