W sezon 2023 wchodzę z nowym rowerem – jest to Kross Esker 6.0. Oznacza to, że otwiera się przede mną gravelowy świat. W tym artykule podzielę się z Wami uzasadnieniem takiego, a nie innego wyboru, pokażę zdjęcia mojej nowej „maszyny”, a także zdradzę, kto i co zainspirowało mnie, aby spróbować jazdy w mieszanym terenie.
Ochota na nowy rower
Z zamiarem kupienia nowego roweru nosiłam się od ubiegłego roku. W maju 2022 minęło 10 lat, od kiedy rocznie pokonuję na rowerze kilka tysięcy kilometrów. Te lata przejechałam na trzech rowerach: starym MTB marki Merida, którego już nie mam, damskiej „szosie” typu endurance Trek Lexa oraz zakupionej w 2019 roku „szosie” z Decathlonu Van Rysel. Po upływie dekady poczułam, że wraz z tym, jak moje umiejętności i możliwości wzrastają, potrzebuję roweru, który dostarczy mi nowych doznań. Pomimo że ta myśl chodziła mi po głowie, to nie podjęłam żadnych konkretnych działań, tzn. nie przeglądałam katalogów marek rowerowych, nie czytałam ogłoszeń i nie rozpytywałam znajomych, czy przypadkiem nie mają czegoś fajnego na zbyciu. Okazja do zakupu przyszła do mnie niejako sama i tak stałam się szczęśliwą posiadaczką Krossa Eskera 6.0.
Dlaczego taki, a nie inny?
Proces kupowania nowego roweru niechcący rozpoczęła Justyna, z którą wywiad możecie przeczytać TUTAJ. Dała mi znać, że do kupienia jest używany Kross Esker 2.0 w dobrym stanie. Postanowiłam go obejrzeć i przejechać się kawałek na próbę, ale ten rower nie sprostał moim oczekiwaniom. Był za ciężki, za mało zwrotny i w dodatku wcale nie w tak dobrym stanie, jak zastrzegała jego właścicielka. Niemal od razu podjęłam decyzję, że go nie kupię. Jednak ta sytuacja wznieciła mój apetyt i postanowiłam z nieco większym zaangażowaniem zabrać się za szukanie nowych dwóch kółek.
Zapytałam mojego szefa z portalu Naszosie.pl, który w prowadzi w Warszawie Salon Rowerowy Na Szosie, czy nie ma przypadkiem jakiegoś fajnego gravela. W odpowiedzi od razu zaproponował mi Krossa Eskera 6.0. Słyszałam o tym modelu wiele dobrego, ale nie ukrywam, że kluczowa w podjęciu ostatecznej decyzji była dla mnie opinia Justyny, która jeździ na nim (o ile się nie mylę) od ponad roku i zrobiła już tysiące kilometrów, a w tym pokonała długodystansowy maraton. Ponadto na jednej z naszych wspólnych przejażdżek dała mi się przymierzyć i to z kolei bardzo pomogło mi w doborze odpowiedniego rozmiaru. Justyna jeździ na S, a ja zdecydowałam się na M i nie żałuję – pasuje mi idealnie.
Na moim kanale YouTube znajdują się dwa filmy dotyczące tego roweru, na których możecie go dokładnie obejrzeć i dowiedzieć się więcej o jego specyfikacji. Bezpośrednie odnośniki zamieszczam poniżej.
Gravelowy świat
Kolarstwo szosowe jest moją pierwszą i największą miłością. To moja ulubiona odmiana kolarstwa i sama także najbardziej lubię jeździć po asfalcie. Jednak nie jest tajemnicą, że nawet najbardziej kochająca para potrzebuje od czasu do czasu rozłąki, aby spojrzeć na wszystko z dystansu. Ta metafora dobrze ilustruje to, w jakim momencie znalazłam się w ubiegłym sezonie.
Po pierwsze, zmianie uległo moje życie zawodowe. Mam mniej czasu na rowerowe przejażdżki i często dysponuję tylko godziną lub dwiema, a to jest za mało czasu, aby zrobić solidny trening na szosie. Wystarcza z kolei na fajną 30- lub 40-kilometrową rundkę po lesie, szutrze czy nawierzchni mieszanej i do tego właśnie idealnie sprawdza się gravel.
Drugi punkt wynika po części z pierwszego, bowiem mniej czasu na rower oznacza, że moje życie jest szybsze. Dziennikarski zawód, jaki uprawiam wiąże się z nieustannym niemal telefonowaniem, umawianiem się, przemieszczaniem i terminami „na wczoraj”. Wobec tego spędzając czas wolny potrzebuję więcej spokoju, niespieszności i poczucia, że niczego nie muszę. Mam wrażenie, że takie właśnie jest kolarstwo gravelowe tudzież romantyczne, jak niektórzy przyjęli je nazywać.
Po trzecie, polskie szosy stają się coraz bardziej niebezpieczne. Sytuacji, w których byłam bardzo blisko potrącenia przez samochód lub ciężarówkę nie zliczę, ale jedna z nich z ubiegłego roku, ekstremalnie niebezpieczna, przelała czarę goryczy. Wówczas obiecałam sobie, że rezygnuję z jeżdżenia po najbardziej ruchliwych i niebezpiecznych szosach w moim regionie i przenoszę się na drogi polne i leśne. Ponadto informacje docierające z Polski i ze świata o śmierci kolarzy na szosach nie wpływają pozytywnie na nastawienie mentalne. W ostatnim czasie wydarzyło się zbyt wiele wypadków. Pod koniec roku zginął były włoski zawodowiec Davide Rebellin, niedawno młoda i obiecująca hiszpańska kolarka Estela Dominguez czy polski amator Arkadiusz Paszenda. Nie boję się wychodzić na rower, ale mam większą czujność i częściej oglądam się za siebie.
Wiem, że kolarstwo gravelowe stało się bardzo modne. W życiu z reguły nie kieruję się trendami, ale tym razem przekonałam się. Styl tej odmiany kolarstwa odpowiada moim aktualnym potrzebom, a ponadto rowery gravelowe mają jedną cechę, na której bardzo mi zależy, a mianowicie kierownicę baranek. Bardzo upodobałam sobie taki chwyt w rowerze i przyznam szczerze, że w tej chwili nie wyobrażam sobie jeździć na rowerze z prostą kierownicą. Pozycja na baranku oraz możliwość zmiany chwytu są dla mnie bardzo wygodne. Poza tym, gdy jedenaście lat temu na „góralu” zrobiłam swoje pierwsze w życiu 100 kilometrów i to na szosie (!), zamarzyłam mieć rower jak zawodowcy, a wówczas pod tym pojęciem krył się dla mnie po prostu rower z barankiem.
Inspiratorzy
Nie ukrywam też, że zainspirowało mnie kilku profesjonalnych kolarzy, którzy również w jakiejś mierze zorientowali swoją uwagę na gravel. Największy wpływ wywarł na mnie doświadczony hiszpański kolarz Luis Ángel Maté, który po przejściu z World Touru do drugiej dywizji (drużyna Euskaltel-Euskadi) zaczął oddawać się gravelowym wyprawom, które dają mu wytchnienie od reżimu zawodowego kolarstwa szosowego. Na przykład w grudniu ubiegłego roku wybrał się w samotną gravelową wyprawę pielgrzymkowym szlakiem św. Ignacego Loyoli, pokonując trasę z Kraju Basków do Katalonii o dystansie 650 kilometrów. Udzielając wywiadów na ten temat, wskazywał na fakt, że jeżdżąc na rowerze w taki sposób można zajrzeć w głąb siebie i zobaczyć, kim tak naprawdę się jest. Ponadto chwalił sobie bliski kontakt z naturą i czerpanie radości z każdego oddechu.
– W takich momentach przypominam sobie, co chcę osiągnąć i jak powinienem osiągać moje cele. Ale przypominam sobie również, że powinienem podążać za nimi w inny sposób – bez presji społeczeństwa i stresu związanego z rywalizacją. Te wyprawy nie są być może najlepszym sposobem na przygotowanie się do wyścigów, ale mentalnie są dla mnie bardzo istotne. Kolarstwo ma obecnie zbyt dużą obsesję na punkcie cyferek i watów. Każdego dnia musisz ważyć ryż i makaron, który zjadasz. To wszystko jest zbyt trudne, zwłaszcza dla młodych ludzi, którzy zaczynają przygodę z tym sportem – mówił w wywiadzie dla magazynu „Rouleur”.
Wyprawa Ángela Maté szlakiem św. Ignacego Loyoli to tylko jeden z przykładów jego gravelowych wypraw. Zainspirowało mnie jego podejście do tej odmiany kolarstwa, przepełnione szacunkiem do przyrody, ale także pokorą i nie przedkładaniem korzyści fizycznych nad mentalnymi. Wydaje się, że właśnie o to w tym wszystkim chodzi i chciałabym przekonać się o tym na własnej skórze.
Kolarstwu gravelowemu dali się kupić również Tomasz Marczyński, Maja Włoszczowska czy Gosia Jasińska. Szutry pozwalają im podtrzymać dobrą formę fizyczną, wciąż utrzymywać kontakt z rowerem, ale jednocześnie zapomnieć nieco o stresie związanym ze ściganiem. Dla Tomka i Gosi to więcej natury i lasów, a dla Mai to z kolei lżejsza forma zmagań z terenem. Ponadto zainspirowali mnie znajomi, z którymi czasami wyjeżdżam na rower. To wspomniana Justyna oraz Darek, którzy cenią sobie taką formę „rowerowania” i którzy opowiadając mi o swoich doznaniach (może nawet nieświadomie), zachęcali mnie do wejścia w gravelowy świat.
Co przyniesie przyszłość?
Nie jest tak, że u progu tej nowej przygody nie towarzyszą mi żadne obawy. Boję się chociażby bardzo prozaicznej rzeczy, jaką są biegające luzem psy, ponieważ wiem, że na trasach, którymi mam zamiar jeździć, często zdarza się, że jakiś mniejszy czy większy czworonożny przyjaciel potrafi pojawić się znienacka na horyzoncie. Ponadto mam świadomość, że będę musiała posiąść kilka nowych umiejętności, m.in. związanych z techniką jazdy. Jestem jednak gotowa i głodna nowych doświadczeń. Dotychczas mój kontakt z kolarstwem gravelowym był dość okazjonalny i niepełny, chociażby dlatego, że brakowało mi odpowiedniego sprzętu. Mam nadzieję, że teraz otwierają się przede mną zupełnie nowe drzwi. Będę dzielić się tutaj z Wami wrażeniami, trasami i uwagami dotyczącymi sprzętu. Do zobaczenia!