„Niezłe szprychy” to wyjątkowy projekt, który opowiada o kobietach w kulturze rowerowej – wczoraj i dziś. Zapraszam do przeczytania rozmowy z jego pomysłodawczynią i autorką – Agnieszką Ejsymont.
Agnieszko, opowiedz proszę kilka słów o sobie, bo przedstawiam ciebie tutaj przede wszystkim jako autorkę książki, a na powstanie “Niezłych szprych” miał wpływ twój zawód i to, czym zajmowałaś się w ostatnich latach.
Właśnie! Ciekawe jest dla mnie to, że gdy jestem przedstawiana w różnych wywiadach, to w pierwszym zdaniu zazwyczaj pojawia się informacja, że jestem autorką książki, a to było tak, że ja nie do końca się spodziewałam, że tą autorką zostanę. Jestem projektantką graficzną, koordynatorką projektów i organizatorem wydarzeń. Z moim wykształceniem wiąże się też to, że wykładam na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu i tam też powstał projekt “Niezłe szprychy”, bo pierwotnie książka była moim dyplomem projektowym.
Ale przecież gdyby nie rower to “Niezłe szprychy” by nie powstały. W jaki sposób pojawił się on w twoim życiu?
Rower przychodził do mnie falami, ale ostatnio ta pasja zaczęła się rozwijać. Paradoksalne jest to, że gdy byłam mniej więcej w podstawówce, to średnio lubiłam jeździć na rowerze i miłość do niego przyszła nieco później. Wszystko zaczęło się w wtedy, gdy na studiach mieszkałam w Kopenhadze, a – jak wiadomo – jest to miasto zdominowane przez rowery. Myślę, że zostałam tam niejako zarażona tą pasją. Po powrocie zaczęłam jeździć na singlu, ostrym kole i pojawił się także kulturowy aspekt jazdy na rowerze, czyli festiwal filmów rowerowych Bike Days. Tam poznałam osoby ze środowiska rowerowego i myślę, że wówczas zaczął w mojej głowie kiełkować pomysł, aby to zgłębiać i zbadać.
Z innych wywiadów z tobą można się dowiedzieć, że to właśnie na festiwalu Bike Days powstała idea książki “Niezłe szprychy”.
Gdy pracowałam w redakcji kulturalnej radia studenckiego poszłam relacjonować ten festiwal, ale początkowo nie zakładałam, że się z nim zwiążę. Jednak okazało się, że rok później zostałam wolontariuszką, a jeszcze później projektantką grafiki. Obejrzałam tam sporo filmów o podobnej tematyce jak książka “Niezłe szprychy”, a oprócz tego poznałam świetnych ludzi. Ponadto jeszcze przed pandemią wzięłam udział w takim wieczornym rowerowym przejeździe we Wrocławiu, zupełnie luźnym, w którym zasada była taka, że kobiety i osoby niebinarne miały pierwszeństwo. Zapamiętałam z tego wydarzenia solidarność, taką sztamę, to że my, kobiety kibicowałyśmy sobie wzajemnie, a chłopaki, którzy jechali z tyłu, byli dla nas wsparciem. To jakoś we mnie zostało i bez wątpienia miało duży wpływ na powstanie książki.
Chciałabym, żebyśmy zatrzymały się teraz przy wizualnej warstwie książki. Jej motywem przewodnim są szprychy oraz koła, które – jak wiadomo – są w rowerze kluczowe. W kolorystyce przeważa purpurowy kolor, a cała stylistyka przywodzi na myśl gazetowo-magazynowe skojarzenia. W szacie graficznej twojej książki widzę przeszłość przeplatającą się z nowoczesnością. Opowiedz o tym.
Słuchałam ciebie z uwagą, bo jestem bardzo ciekawa, jak ten projekt jest odbierany. Prace nad książką zaczęłam od warstwy tekstowej – najpierw szukałam historii, które mogłabym w niej przytoczyć, a przez to, że pokazuję ewolucję kobiecego jeżdżenia na rowerze, to przyjęłam porządek chronologiczny. Materiał wizualny, który zgromadziłam jest bardzo różnorodny – tam, gdzie jest mowa o czasach dawnych są ryciny, zdjęcia, przedruki z gazet, a potem analizuję współczesność, gdzie jest już bardzo różnorodnie. Szukałam więc jakiejś zasady, która by to wszystko spajała. Książka powstała na kierunku wzornictwo, ale pierwsze studia, jakie skończyłam to architektura i myślę, że to właśnie stamtąd wyniosłam zasadę, która w projektach zawsze każe mi szukać jakiegoś wspólnego mianownika. W przypadku książki były różne tropy, ale ostatecznie poprzestałam na szprychach. Mamy koło, które symbolizuje zmianę, szprychy to kierunki, które tymi zmianami są, różnymi wydarzeniami, które towarzyszyły kobietom przez lata. Szprychy są też dla mnie metaforą kobiecego siostrzeństwa, o którym tak dużo piszę w książce. Jedna szprycha nic nie zdziała, dopiero splecione w koło spełniają swoją funkcję i są w stanie dojechać daleko.
Warto wspomnieć też o tym, że łamanie książki i jej okładka zostały tak pomyślane, aby dało się ją bez problemu rozłożyć na płasko. Dzięki temu zawarte w niej fotografie możemy oglądać w pełnej krasie.
Czasami ta moja książka określana jest mianem książki artystycznej albo tzw. coffee table book. Bardzo ważna jest w niej warstwa wizualna, więc zależało mi na tym, aby oprawa otwierała się na płasko. Zdecydowałam się na oprawę szwajcarską i nie spodziewałam się, że spotka się to z taką reakcją, tzn., że ludzie będą tak zdziwieni. W środowisku, z którego się wywodzę, takie rozwiązanie jest bardzo popularne i wahałam się nawet, czy je zastosować, ponieważ wydawało mi się dość oklepane. A okazało się, że dostawałam wiadomości z zapytaniem, czy coś jest nie tak, czy książka się nie rozpadła. Bardzo się cieszę, że tak to zostało przyjęte, bo to rozwiązanie ma być też trochę symbolem działania na przekór – tak, jak robiły to moje bohaterki, zawsze idące pod prąd.
Pierwszą część książki nazywasz reportażową – opisujesz w niej ewolucję kobiecego jeżdżenia na rowerze, analizujesz kolejne okresy w historii i zagadnienia, przedstawiasz ważne dla tego zjawiska postacie, zwracasz uwagę na to, co się udało i na to, co się nie udało. Do tej części książki zgromadziłaś obszerną bibliografię, więc siłą rzeczy zapoznałaś się z wieloma źródłami na ten temat. Czym dla ciebie był ten proces kwerendy?
Dowiedziałam się podczas niego bardzo wiele, co może świadczyć o tym, jak niewiele wiedziałam wcześniej. Jednak to był świetny moment, bo długo nie wiedziałam, co będzie tematem mojej pracy magisterskiej. Na ASP wygląda to tak, że na dyplom składa się praca projektowa oraz pisemna. Dostałam zielone światło, aby napisać o dziewczynach na rowerach i ta obszerna – jak zauważyłaś – bibliografia dowodzi temu jak ciekawy jest to temat. Początkowo myślałam, że opiszę kilka sylwetek kobiet, ale szybko okazało się, że jedna postać nakłada się na drugą, że dochodzą do tego konteksty społeczne, kulturowe, historyczne, która sprawiają, że ten temat to samograj. Nieznanym mi wcześniej tematem była reforma modowa i to, że rower stał w pewnym sensie jej kołem zamachowym. Już w czasach wiktoriańskich pojawiały się postulaty dotyczące zmiany tego sztywnego kobiecego stroju z gorsetem i później okazało się, że gdy kobiety zafascynowały się jazdą na rowerze, to zaczęły szukać dróg obejścia tego, żeby nie musieć nosić tych strojów – pojawiły się patenty i pomysły, jak zredefiniować ubiór i zarazem siebie. Jeśli pytasz, czy to przełożyło się na moją świadomość roweru, to odpowiadam, że jak najbardziej tak. W tym roku wsiadam na rower z jakąś taką tęsknotą (bo w związku z pracami nad książką nie miałam zbyt dużo czasu na jazdę na rowerze), ale także z większą świadomością, bagażem wiedzy i inspiracji. Materiał, który zgromadziłam do książki był inspirujący dla mnie samej. Gromadząc go, nie wiedziałam, że wydam książkę, więc robiłam to w jakimś sensie dla siebie, żeby samą siebie utwierdzić w przekonaniu, że rower jest bardzo wartościową rzeczą i że za jazdą na rowerze stoi o wiele, wiele więcej niż nam się wydaje.
Druga część to wywiady z kobietami, które są pionierkami w różnych kolarskich czy rowerowych aspektach. Przyznam szczerze, że na początku byłam zaskoczona doborem rozmówczyń i co do niektórych nazwisk miałam wątpliwości. Jednak po przeczytaniu przekonałam się, że świetnie je dobrałaś, bo te rozmowy wspaniale dopełniają wiedzę z pierwszej części książki i pokazują postaci, które na co dzień nie są zbytnio obecne w przestrzeni medialnej.
Chciałam jakoś wzbogacić ten materiał, ponieważ to, że ja jestem w stanie zrobić research, przepuścić to wszystko przez swoje przemyślenia i podzielić się tym w formie książki to jedno. Jednak miałam poczucie, że trzeba to pokazać również z innej perspektywy. Tworząc ten projekt myślałam o jego odbiorcach i chciałam pokazać im różne wartości, jakie rower za sobą niesie – chodziło mi o to, aby ta książka była swego rodzaju lustrem, w którym każdy może się przejrzeć. Pomyślałam sobie, że mówienie wieloma głosami w tym pomoże, bo każda z moich rozmówczyń ma inną relację z rowerem, może pokazać coś innego i zainspirować do czegoś innego. W związku z pracą w radiu formuła wywiadu była mi znana i lubię ją. Początkowo myślałam, że zaproszę grupę moich rozmówczyń na przejażdżkę rowerową i że w trakcie będą mi o sobie opowiadać, jednak ten pomysł skomplikowała pandemia. Dzięki temu, że wszystko odbywało się przez komunikatory internetowe, to zaczęłam szukać dalej i mogłam porozmawiać z kolarkami z zagranicy, z którymi nie spotkałabym się na luźnej przejażdżce rowerowej.
Jeśli chodzi o dobór rozmówczyń, to odbywał się on dosyć intuicyjnie. Zaczęłam od krajowego podwórka i odezwałam się do Izy Krawczyk, którą znałam dzięki Bike Days. Myślę, że z każdą kolejną rozmową budowałam swoją odwagę. Później Iza poleciła mi skontaktować się z Aliną [Kilian – przyp. M.W.] i z Mambą [Dorotą Juranek – przyp. M.W.]. Klucz był też taki, że chciałam porozmawiać z dziewczynami, które oprócz tego, że jeżdżą na rowerach, to działają także na rzecz promowania kolarstwa kobiet. Iza oprócz tego, że jeździ na szosie, na gravelu i na torze, to swego czasu założyła grupę Innpeak in pink i organizowała babskie ustawki. Ala założyła Babską Korbę, która znakomicie działa na rzecz rozwoju kobiecego kolarstwa, Mamba prowadzi blog.
Jeśli chodzi o rozmówczynie z zagranicy, to odbywało się to trochę tak, że gdy moi znajomi wiedzieli już, że pracuję nad tym projektem, to podrzucali mi pewne nazwiska. Mówili: “A może porozmawiałabyś z Demi Vollering, a może z tą, a może z tamtą? A z Lael Wilcox to już w ogóle byłoby coś”. No i to działa tak, że myślisz sobie w końcu, że rzeczywiście – to byłoby coś! Zwłaszcza, że zaczęłam czytać i śledzić to, czym Lael się zajmuje i jak o tym mówi. Szczególnie zapadł mi w pamięć jeden wywiad, w którym ma taką energię, że od razu poczułam, że chciałabym się z nią zakumplować. Wysłałam do niej wiadomość na Instagramie i jeszcze tego samego wieczoru dostałam odpowiedź, że udzieli mi wywiadu. Jestem jej za to bardzo wdzięczna i to było super doświadczenie.
Nie bez powodu na koniec zostawiłam opowieść o Marianne Martin, która jest byłą zawodniczką i być może nie do końca wpisuje się w klucz, o którym mówiłam wcześniej. Nie działa teraz aktywnie w kolarskim środowisku, ma swój zakład fotograficzny i nie jeździ już tak dużo na rowerze. Jednak pomyślałam sobie, że to może być taki brakujący klocek w tej układance. Trafiłam do niej szukając zdjęć. Zdjęcia historyczne mam z domeny publicznej, te współczesne udostępniły mi moje rozmówczynie, ale był też taki okres pośredni, z którego zdjęcia nie trafiły jeszcze do domeny publicznej. Czytałam książkę “Queens of Pain” wydaną przez markę Rapha i w źródłach do ilustracji było kilka zdjęć opublikowanych dzięki uprzejmości Marianne Martin. Pomyślałam, że skoro udostępniła je na potrzeby tego projektu, to może jest szansa, że podzieliłaby się nimi także ze mną. Szybko mi odpowiedziała, zgodziła się i przesłała mi do nich link, a na końcu napisała, że za każdym z tych zdjęć stoi jakaś historia i zapytała, czy nie chciałabym ich poznać. Jednak ona myślała raczej o podpisaniu tych zdjęć, a ja powiedziałam jej, że przeprowadzam wywiady do książki i zapytałam, czy zgodzi mi się go udzielić. No i zgodziła się, zrobiłam z nią długą i bardzo ciekawą rozmowę. Pięknie opowiadała o czasach, w których się ścigała, jednak nie umieściłam wszystkiego, a tylko to, co nie powtarza się z innymi wywiadami z nią. Myślę, że dzięki tej rozmowie możemy poznać trochę inny świat.
Moim zdaniem “Niezłe szprychy” ukazały się w bardzo dobrym momencie, ponieważ mamy teraz do czynienia z rozwojem zarówno kobiecego kolarstwa na poziomie zawodowym, jak i amatorskim oraz rekreacyjnym. W kalendarzu jest coraz więcej prestiżowych wyścigów dla kobiet, wrócił Tour de France Femmes, drużyny kobiece coraz bardziej się profesjonalizują, a ponadto wiele kobiet wsiada na rowery i w taki sposób spędza wolny czas.
O tym, o czym mówisz świadczy chociażby to, że od czasu, kiedy w 2021 roku pisałam pracę do momentu, w którym książka przechodziła redakcję, tj. w 2022 roku, pewne rzeczy uległy zmianie – chociażby wrócił wspomniany przez ciebie wyścig Tour de France dla kobiet. To pokazało, że te zmiany dzieją się tu i teraz, że moja książka nie opowiada wyłącznie o przeszłości, że rzeczywistość cały czas się kształtuje, a historia pisze się od nowa.
Planujesz kontynuację tej tematyki w jakiejkolwiek formie – książkowej, podcastu, kanału YouTube?
Tak, chociaż przyznam szczerze, że potrzebowałam oddechu od tego tematu i powrotu do tego, że mogę po prostu jeździć na rowerze. Ale myślę, że zdecydowanie jest tutaj potencjał na rozwój. Chociażby to, że ograniczyłam się do pięciu rozmówczyń wynika z tego, że to była moja praca magisterska, której to przede wszystkim ja powinnam być autorką. Jednak moja lista potencjalnych rozmówczyń była całkiem spora. Myślę, że bliska byłaby mi forma podcastu, ale na razie znajduje się to w fazie pomysłu. Muszę też zaobserwować, jaki jest odbiór tego projektu. Na razie jest za wcześnie, aby wyciągać jakiekolwiek wnioski.
Rozmawiała Marta Wiśniewska
Rozmowę z Agnieszką można też obejrzeć na moim kanale YouTube.
Zapraszam również do odwiedzania strony internetowej niezleszprychy.pl, gdzie znajdziecie więcej informacji o projekcie, a także listę sklepów stacjonarnych, w których można kupić książkę. Projekt „Niezłe szprychy” można obserwować również na Instagramie – TUTAJ.